niedziela, 28 kwietnia 2013

LITERATURA JEST TROSKĄ

  Literatura jest troską o świat.

Z Wojciechem Kudybą rozmawia Jadwiga Dąbrowska
Podczas dzisiejszego wieczoru w Gelerie Roi Dore wystąpił Pan w roli
krytyka literackiego, odsłonił Pan także część swojej poetyckiej
wrażliwości. Czuje się Pan przede wszystkim poetą?
To na pewno ważna część mojej aktywności, lecz wiem też, że rola pisarza to nie jedyna
rola, jaką gram na scenie życia. Piszę, poruszam się w ramach pewnej wspólnoty literackiej,
publikuję wiersze, one funkcjonują w pewnej przestrzeni społecznej, zdobywają uznanie. Ale
przecież to nie jest całe moje życie. Jestem też pracownikiem naukowym, krytykiem
literackim, mężem, ojcem, kibicem…
Mnie jednak interesuje przede wszystkim Pana droga poetycka. Pana
książka Tyszowce i inne miasta pozwala przypuszczać, że wszystko zaczęło
sie właśnie tam – na dzisiejszych kresach wschodnich Polski.
Tak, Tyszowce to niewielkie miasteczko na Zamojszczyźnie. Miałem trzy lata, gdy tam
zamieszkali moi rodzice, tam mieszkałem aż do matury. W liceum dowiedziałem się, że to
miejsce ma ogromne znaczenia w liryce Arnolda Słuckiego, potem natrafiłem na
opowiadanie Singera o Tyszowcach. Pod koniec liceum nastąpiło we mnie jakieś
przebudzenie literackie – pod wpływem opowiadań Brunona Schulza. Wtedy napisałem
pierwszy wiersz.
Ale próby mityzacji rzeczywistości pojawiają się dopiero w późniejszych
Pana tomach. Czy to oznacza, że między pierwszymi fascynacjami a
dojrzałą twórczością była jakaś przepaść?
Tak, chyba tak to trzeba nazwać. Gdy zacząłem studiować polonistykę, zdałem sobie
sprawę, że to, co piszę nie ma ciężaru, jest miałkie i bezwartościowe. Zrozumiałem, że nie
mogę lekceważyć tradycji literackiej, a jednocześnie muszą zbudować własny język poetycki
– przekonujący, mający jakąś wagę.2/
Pana debiutancki tom ma tytuł Wierność w małej rzeczy. Czy to oznacza, ze
terminował Pan w szkole Zbigniewa Herberta?
Pewnie tak, ale to nie takie proste. Myślę raczej, że chodziłem do wielu szkół. Ważni byli dla
mnie Herbert, Miłosz, Polkowski, ale także Różewicz i Krynicki, a z autorów zagranicznych
Rilke, Eliot, Heaney.
Wymienia Pan nazwiska poetów współczesnych, ale w Pana wierszach
pojawiają się cytaty i parafrazy z wierszy Kochanowskiego, Mickiewicza, a
w tomie Gorce Pana także Tetmajera i Kasprowicza…
To prawda. Wymieniłem nazwiska tych mistrzów, u których rzeczywiście uczyłem się
warsztatu i którzy mnie kształtowali. A sprawa cytatów to trochę co innego. Ona ma związek
z ważną dla mnie ideą poezji jako dialogu. Te wszystkie nawiązania do cudzych tekstów to
moja rozmowa z duchami, dialog z tymi okruchami ich dzieł, które funkcjonują w naszej
kulturze, w naszym języku. Próbuję powiedzieć, że one wciąż mówią coś o nas samych – tu i
teraz. Wciąż są na tyle ważne, że warto podejmować z nimi dyskusję. Wspomniała Pani o
książce „Gorce Pana” – ona cała jest właściwie dyskusją z polską tradycją przedstawiania
gór w poezji. Najpierw na poziomie samego wyboru pasma górskiego. Tatry mają świetne
portrety w wielu wierszach. Gorce – niemal żadnego. Potem na poziomie wyobraźni
poetyckiej i stylu. Mam wrażenie, że modernistyczny sposób pisania o górach już się
wyczerpał, a nowego nikt dotąd nie odkrył. Starałem się pokazać góry jako przestrzeń
specyficznego oczyszczenia, otwarcia na świat, przestrzeń doświadczenia duchowego. Nie
mamy dziś w Polsce zbyt wielu dobrych wierszy o górach…
Książka wypełnia pewną lukę. Zauważyli to krytycy, a tom został
wyróżniony podczas gali nagrody im. Józefa Mackiewicza w 2008r.
Tak. To było dla mnie bardzo ważne wyróżnienie. Poczułem, że moje górskie doświadczenie
nie jest tylko moją własnością, ale jest wiele osób które podobnie przeżywają swoje
wysokogórskie wędrówki… Chodziło też o coś innego. Ta nagroda przyszła w trudnym i
smutnym okresie mojego życia. Po debiutanckim zbiorku pisałem bardzo mało, miałem
zamiar zerwać z poezją. Tom Tyszowce i inne miasta był jakby moim drugim – późnym
debiutem, nie wiedziałem czy to jednorazowy przypływ sił, czy coś trwalszego. Nagrodzone
Gorce przekonały mnie, że trzeba iść dalej, że to ma sens. Pokusa zejścia ze ścieżki
twórczości zawsze była we mnie silna, bo pokonywałem kolejne stopnie drogi naukowej.
Najpierw doktorat o Norwidzie, potem habilitacja o twórczości Janusza Stanisława Pasierba
– tak dobrze wpisanego w pejzaż paryskiej polonii. Poza tym praca na uczelni też wciąga.
Najpierw pracowałem w Instytucie Filologii Polskiej w Wyższej Szkole w Nowym Targu, a od 3/
2008 jestem profesorem literatury współczesnej w Uniwersytecie Kardynała Stefana
Wyszyńskiego w Warszawie, zajmuję się najnowszą kulturą literacką.
No właśnie: góry to dla Pana nie tylko przestrzeń natury, ale i kultury –
sięga Pan w tych wierszach do kultury góralskiej i w ogóle do ludowej wizji
świata. Czy to nie kłóci się z powołaniem naukowca?
Skądże znowu. Myślę, że raczej to ważne uzupełnienie. Ludowa wizja świata rzeczywiście
jest mi bardzo bliska. Dziś w przesadnie unaukowionym, stechnicyzowanym,
„odczarowanym” świecie, gdy natura oglądana jest wyłącznie jako przedmiot użytkowy lub
estetyczny, tęsknimy za jakimiś bardziej humanistycznym sposobem przeżywania kontaktu z
przyrodą, takim który na powrót pozwoliłby docenić jej cudowność, jej tajemniczość. O zapis
takiego kontaktu z naturą mi chodziło, musiałem jednak stworzyć bohatera, który mógłby w
sposób wiarygodny podzielić się takim doświadczeniem. Często w tych wierszach mówi więc
prosty człowiek gór. Znam wielu górali , często z nimi rozmawiam, śpiewam przy ognisku, na
szczęście udaje mi się wtedy zapominać, że jestem naukowcem. Te wiersze powstały
zresztą głównie podczas medytacji - w czasie długich wędrówek, w schroniskach lub
namiocie. Rodziły się o różnych porach roku – zawsze jednak w ciszy.
Czy najnowszy Pana tom Ojciec się zmienia można więc nazwać zbiorem
medytacji na temat ojcostwa?
Nie wiem… Jest w nim sporo humoru. Krytycy dotąd jakoś tego nie zauważyli, pisano sporo
o wieloznaczności postaci ojca, o tym, że jest on ujmowany z wielu stron, że mówi się w
wierszach o przemianach roli ojca we współczesnej kulturze itp… Więc pewnie ma Pani
rację – to jest rozważanie o tym, co to znaczy być ojcem, co znaczy stracić ojca – bo sporo
tam piszę o śmierci mojego taty. Ale jest też o doświadczeniu swoistej „utraty” syna, o tym,
że przychodzi dzień, gdy syn odchodzi – nie zawsze w tę stroną o której marzyliśmy, o tym,
że się na niego czeka. Tom rzeczywiście ma też głębszy wymiar, opowiada o „śmierci ojca” w
naszej kulturze – a więc także o tym, czym jest tzw. „śmierć Boga”. Próbuję opisać ten
proces trochę inaczej niż do tej pory to czyniono. Nie pytam o to, co czuje człowiek, gdy
„umiera” mu Bóg. O tym już sporo napisano. Bardziej interesuje mnie to, co może czuć Bóg,
gdy umiera mu człowiek…
Ten tom również był wyróżniony, ale nagroda przypadła wydawcy. Trzy
ostatnie książki konsekwentnie wydał Pan w serii „Biblioteka Toposu”. Z
pismem „Topos” związany jest Pan wiele lat. Jaką rolę odgrywa ono dziś w
Polsce?3/
Myślę, że coraz większą. Pojawiają się głosy, że to dziś najlepsze czasopismo literackie w
Polsce – najbardziej otwarte, najprężniej działające: wydaje plakaty i tomy poetyckie, książki
krytyczne i prozatorskie, organizuje festiwale, promuje młodych poetów. Redaktor naczelny,
Krzysztof Kuczkowski zgromadził wokół pisma bardzo ciekawe środowisko literackie czy
nawet grupę literacką. Niedawno ukazał się ”Topos” z wypowiedziami programowymi, ale są
też numery poświęcone pojedynczym uznanym autorom. Właściwie wszyscy nestorzy
polskiej poezji mieli już zeszyty sobie poświęcone, pojawiają się numery dedykowane nieco
młodszym – planowy jest np. zeszyt poświęcony twórczości Krzysztofa Jeżewskiego, którego
dziś widzieliśmy w Galerie Roi Dore…
Czy można powiedzieć, że ”Topos” wypracował swoją własną odrębną
wizję literatury i jej zadań?
Trzeba zapytać: odrębną od czego. Jeśli odpowiemy odrębną od najbardziej głośnych
bieżących czasopism i środowisk literackich, to ostrożnie można powiedzieć, że tak. „Topos”
proponuje taką wizję literatury, w której zasadniczym zadaniem pisarza nie jest dbanie o
samego siebie, ale o rzeczywistość. Literatura to forma troski o świat – o to kim jest w nim
człowiek i jakie więzy łączą go z tradycją, z innymi ludźmi i z przyrodą. Pisanie jest w tym
sensie formą dialogu ze światem. Nie jest monologiem – jest otwarte na to, co poza nią
samą, otwarta na to, co poza językiem. Pisarz to ktoś otwarty, a nie ktoś zamknięty w sobie.
Myślę że środowisko pisma tak mniej więcej rozumie rolę pisarza i pisania.
Czego więc życzyć Panu i „Toposowi”?
Może tego, żebyśmy wierzyli w istnienie świata i nie tracili nadziei…
A zatem : wytrwałości i nadziei!
Dziękuję za rozmowę.