środa, 28 października 2009

GROZBA ZATRUCIA ZIEMI


( zdjçcie przedstawia stoisko srodków owadobójczych w dużym sklepie "CASINO" w trzynastej
dzielnicy Paryża). Wśród nich czołową pozycję zajmuje środek chemiczny "ROUNDUP",
złożony z kilku składników chemicznych, które w tej mieszance tępią chwasty.
Dyskusja na temat środków chwasto- i owado-bójczych toczy się w prasie francuskiej od dawna.
Oczywiście, firmy produkujące te środki twierdzą że nie stanowią one zagrożenia dla konsumenta owoców czy warzyw, że są one starannie badane przed wprowadzeniem na rynek,
a wydana co do nich ocena obejmuje ryzyko tyczące zdrowia rolnika,zdrowia konsumenta i ochrony środowiska.Dziś, twierdzi Jean-Charles Bocquet,prezes dyrektor generalny Union des Industriels Producteurs de Phytosanitaires (UIPP). Według niego, 95% owoców i warzyw na rynku stosują się do przepisów. Na zapytanie jednak czy tzw. "efekt koktajlo-
wy"mieszanki tych wszystkich substancji jest w tym brany pod uwagę ? - p. Bocquet odpo-
wiedział, że w tej dziedzinie nie przeprowadzono jak narazie badań naukowych". Oczy-
wiście, producenci tych wszystkich środków nie są zainteresowani dokonaniem takich badań.Konsumenci jednak się ich domagają.Pozostałości środków ochrony wykryte w samych
produktach są, według p.Bocquet,"tak niewielkie, że nie zagrażają zdrowiu konsumentów."
( patrz w poprzednich Numerach recenzję n.t."MONSANTO" ...)
Czy jest możliwe obycie się w rolnictwie bez tych środków chemicznych?
Badania agronomiczne starają się stosować techniki zamienne w stosunku do pestycydów i nawozów sztucznych: mianowicie sposoby "walki biologicznej" i płodozmian. Można w ten sposób zmniejszyć do 50 % stosowanie chemikaliów. Co do wpływu "mieszanki"tych środków na organizm ludzki, to nie jest on znany.(wdł.prasy francuskiej).

wtorek, 27 października 2009

RECENZJE Teczka Nr 110/X.2009

" WEDROWNE MAKI "- SABINY CHOBIAN-CHERON, P.I.W., WARSZAWA, 2007
(wspomnienia burzliwej młodości)

Osiągnęły już drugie wydanie .Wcale to nie dziwi. jeśli wziąć pod uwagę treść. a zwłaszcza styl i umiejętność opowiadania
autorki oraz zręczne przedstawienie inną czcionką wspomnień czasu minionego - tj. dzieciństwa, życia we własnym domu
w Iwiu, pożaru wsi w 1937 r. pomocy sąsiedzkiej i możności odbudowy domu .
Przychodzi nowa "bezdomność" tym razem trwała i bardzo trudna do zwalczenia . Wywózka do Kazachstanu lub Syberii.
Wszystko opisqne z gorącą wiarą, że zły czas minie i uda się wrócić do Polski. Co też się spełniło w 1955 roku.
Wręczając naszej redqkcii książkę. pani Stanisława wpisała dedykację inną pisze się zazwyczaj :
PAMIEC O SYBIRAKACH NIE MOŻE PÓJSC W ZAPOMNIENIE"

Powrót do Polski rozpoczął się w grudniu 1955 roku. Z Taszkientu, gd
zie przebywała z Matką i bratem. wyruszyli normalnym już pociągiem
osobowym z Taszkiene,,, do Karagandy 51000 km )jechali sqmochodem. pożyczonym przez
Spekomendanturę.
Na końcu książki umiszczono Hymn Sybiraków oraz płytę z jego nagraniem,.
Maria.

poniedziałek, 26 października 2009

PROTEST

Paryż dnia O1. 10. 2009
PANI PREZYDENT
MIASTA STOŁECZNEGO WARSZAWY
Plac Bankowy 3/5
00-142 WARSZAWA
PRZEDSTAWICIELE POLONII DO WŁADZ RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ

SZANOWNI PAŃSTWO,

W DNIU 29. IX. 2009 r. TELEWIZJA POLSKA - W AUDYCJI "FAKTY" o 19.30
PODAŁA WSTRZĄSAJĄCA WIADOMOŚĆ, mianowicie, że w lipcu przyszłego roku
(w Rocznicę Bitwy pod Grunwaldem) rozpocznie się w Warszawie
12-DNIOWY ZLOT GEJÓW, LESBIJEK I TRAWESTYTÓW!
Pozwalamy sobie zwrôcic' uwagę polskich władz na te sprawy, ponieważ uważamy
za niedopuszczalne by taka impreza - glównie dla pieniędzy - odbywała się w Polsce wogóle
- a tym bardziej w WARSZAWIE, która jako MIASTO-BOHATER zasługuje na najwyższe poszanowanie!

Jest to pomysł haniebny, przeciw któremu stanowczo i bezwzględnie PROTESTUJEMY.
Nie rozumiemy, jak Pani Prezydent Warszawy,mogła na taką, rzecz przystać.

OPRÓCZ OŚMIESZENIA POLSKI w oczach innych państw, jest jeszcze strona moralna takiego przedsiçwzięcia: Warszawa obroniła się przed Bolszewikami 15. VIII. 1920 r. Warszawa broniła się bohatersko w 1939 r; przeżyła POWSTANIE GETTA w 1943 r; przeżyła POWSTANIE 1. VIII. 1944 - KTÓREGO ROCZNICĘ OBCHODZIMY CO ROKU. Nasza Stolica, która przyjmowała Jana Pawła II, tak bardzo dbałego o odrodzenie moralne społeczeństwa polskiego, NIE MOŻE BYĆ MIEJSCEM TAKIEGO ZLOTU!
Jest to kolejna próba demoralizacji społeczeństwa i zniszczenia jego duchowej odbudowy. o którą tak bardzo się starał
Jan Paweł II.
Pierwszą taką probą było zaplanowanie w tym roku. koncertu Madony :
w dniu naszego podwójnego Swięta :
- Wniebowzięcia Matki Boskiej - 15.VIII
- Zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 r.

DZIEN 15.VII 2010 to 600-LECIE BITWY POD GRUNWALDEM /15.VII .1410/.
Zapytujemy jakie obchody historyczne, kulturalne, religijne czy narodowe są przewidziane w Stolicy i w Polsce
od 15.VII. 2010 r.?

Pani Prezydent Miasta Stołecznego, podejmując decyzję,O ZLOCIE , nie wzięła też pod uwagę STRAT MATERIALNYCH I ZNISZCZEN JAKIE PONIESIE WARSZAWA W CZASIE TEGO 12 -DNIOWEGO "RAVE PARTY "(orgii).
Starcia uliczne. które niewątpliwie nastąpią, spowodują społeczny rozłam.

Nigdzie, w całej Europie, tego rodzaju" RAVE PARTIES"" nie odbywają się w stolicy państwa, a jedynie w szczerym polu. . I nigdy nie trwają, dłużej niż dwa-trzy dni! Niestety, zloty te kończą się pijaństwem, narkotykami i seksem, a nawet morderstwami, mimo policyjnego nadzoru!

Może komuś na tym zależy by Polskę osłabić ?

CO BĘDZIE Z NASZĄ STOLICĄ?

Dlatego składamy na ręce Przedstawicieli Naszych Władz, jako POLACY, ZDECYDOWANY PROTEST przeciwko organizowaniu KIEDYKOLWIEK takiej imprezy w WARSZAWIE i wogóle w POLSCE.

PODPISY:
Agata Kalinowska-Bouvy, Stanislaw Jeż
Jadwiga Dąbrowska

HYMN / Juliusz Słowacki/

" Smutno mi, Boże! Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą.
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą...
Rozlałeś tęczę blasków promienistą.
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą...
Choć mi tak niebo ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boze!

Choć mi tak niebo ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boze!

Jak puste kłosy, z podniesioną głową
Stoję rozkoszy próżen i dosytu...
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu.
Ale przed tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi,Boże !


Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja,płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski... .
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze, ,
Smutno mi Boże!

Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem. ,
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi,Boże !

Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu, ,
Że nie wiem gdzie się w mogiłę położę ,
Smutno mi, Boże!

Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom,
Alem jest jako człowiek co zazdrości
Mogił popiołom... ..
Więc, że mieć będę niespokojne łoże ,
Smutno mi,Boże!

Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień...a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie... ..
Więc że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi.Boże!

Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący, marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże !


( pisałem o zachodzie słońca, na morzu
przed Aleksandria)

sobota, 24 października 2009

Juliusz Słowacki- Kollokwium Międzynarodowe- 24.X.09

Juliusz Słowacki w Bibliotece Polskiej

Dzień 24.X 2009 był poświęcony temu poecie z racji 160 Rocznicy śmierci. Poloniści europejscy przygotowali szereg bardzo interesujących referatów . Był to więc dzień bardzo intensywnej pracy dla nich i dla nas pragnących jak najwięcej się dowiedzieć o naszym wielkim romantyku. Na początku wysłuchaliśmy pięknej recytacji Hymnu SMUTNO MI ,BOŻE, z nagrania. Otrzymaliśmy też odbitki tekstu , po polsku i w wersji francuskiej prof.. Michała Masłowskiego.i jego żony Jacqueline.
Porannej sesji przewodniczyla pani Prof;.Alina Kowalczykowa(P.A.N. ;Warszawa), a program obejmowal 4 referaty :

- Prof. Marii Delaperriere , "MARIA STUART" jako sztuka nowoczesna i międzynarodowa.
(Odczyt był wygłoszony w jęz. francuskim.) Można się zastanawiać dlaczego Słowacki wybrał temat tak tak odległy od
ówczesnych trosk i zainteresowań Polaków - w czasie kiedy naród przeżywał zagadnienia i trudności tak naglące- które
wprost narzucały się pisarzom i artystom. .Sztuka została napisana w 1830 roku, między 17.września a 18 października.
Słowacki miał wtedy 21 lat. Można jednak stwierdzić, że historia Marii Stuart należała w XIX.w. do wielkich tematów . już
głęboko zakorzenionych w kulturze europejskiej tego czasu. Słowacki już wtedz znał poezję Byrona Wpływ na wybór
tematu mogła też mieć sztuka Schillera przedstawiająca ostatnie chwile Marii Stuart. Słowacki natomiast wybrał okres o
jakieś 20 lat wcześniejszy - wydarzeń, które miały miejsce na dworze szkockim. Maria Stuart jest już królową Szkocji.
Jest to dla niej czas ciężkich doświadczeń. Zaślubiona królowi Szkocji w wieku lat 16, zostaje wdową mając 18 lat.
Obejmuje tron jako Królowa Szkocji w wieku lat 20. Zaślubiona powtórnie rok później Lordowi Darnley.
Sztuka Slowackiego zaczyna się w chwili, kiedy jako królowa Szkocji, dostrzega rozbieżność między popularnością jaką
cieszyła się we Francji. a wrogością z jaką odnoszą się w Szkocji do tej katolickiej królowej.
Konflikt ten mogący stanowić doskonały wątek dramatyczny, wykorzystany np w sztuce Alfierego, znika zupełnie w dalszym
ciągu sztuki Słowackiego. Interesuje się on nie tyle historią królowej Szkocji, lecz legendą jaka ją otacza, rywalizującą z
historiografią. Różne stronnictwa walczyły między sobą. Kościół katolicki uznawał ją jako świętą. Inni podkreślali różne
skandaliczne epizody życia królowej. Poety nie interesowały jednak te sprawy. Gdyby było inaczej, można by się zastanawiać
dlaczego nie wykorzystał pikantnych szczegółów legendy, np. tego, że Maria Stuart miała być kochanką swego włoskiego
sekretarza, i że jej dziecko mogło być dzieckiem Włocha. a nie jej męża, Króla Szkocji, Lorda Darnley a.
Według opisu historyków, sekretarz królowej ginie przeszyty 58 ciosami sztyletu i szabli na oczach królowej, a Darnley
przygląda się tej scenie obojętnie.
Słowacki wprowadza postać niejakiego lorda Douglasa; jest to załatwienie porachunków z sekretarzem.
Lord Darnley ginie rok póżniej w zamachu, o którym w Edynburgu mówi się, że królowa o jego przygotowaniu wiedziala.
Wątek owego spisku został dokładnie wykorzystany przez Slowackiego. Zakończenia dramatu właściwie niema .
W ostatniej scenie Bothswell ucieka, po wysadzeniu w powietrze zamku królewskiego i namawia Marię by z nim wyjechała.
Niema rozwiązania konfliktu, niema kary, brak jakiegokolwiek "oczyszczenia" .
Krytyk literacki.Leszek Libera, w swej biografii.wydanej w 2003 r., wyrzuca Poecie nielogiczność i brak konsekwencji oraz
nieprawdopodobność, a także wyłamanie się z klasycznej reguły jedności miejsca i czasu.
Libera uważa. iż "Maria Stuart" jest sztuką źle zbudowaną, nieprzemyślaną i niezręcznie ułożoną. Libera wynalazł w tej sztuce
tyle rozbieżności z faktami historycznymi, że pozwala to przypuścić, iż sposób ujęcia tematu był właśnie zamierzony.
wykorzystujący dynamiką tematu i jego sprzeczności.
Nie możemy. oczywiście. spisać całego wykładu pani Delaperriere.Wydaje się, jak zresztą wynikło następnie z dyskusji, że
możemy snuć takie czy inne przypuszczenia, ale ponieważ nie jesteśmy "Slowackim..." Nie ma żadnego powodu by talent
tej miary musiał trzymać się " klasycznych reguł teatru" i nie miał pójść odrębną własną drogą.

Pośród innych sztuk Poety
prof. Rolf Fieguth omówił "LILLE WENEDE, przedstawiając pewne literackie powiązania między teatrem Calderona a teatrem Słowackiego oraz trzy wizje świata występujące w literaturze: mitologiczną, religijno-magiczną( jak w Egipcie) oraz
chrześcijańską ( marialną). U Calderona występuje apoteoza Matki Boskiej. U Słowackiego sztuka wykazuje wielką ruchliwość
i siłę.

poniedziałek, 19 października 2009

Przez Zachodnie Kresy - Bruno Koper

Bruno Koper :
PRZEZ ZACHODNIE KRESY
(Z Kowna do Lwowa na rowerze)

Zaczyna padać. Na granitowych kostkach kowieńskiego rynku mozaika ciemnych kropli zbiera się w większe plamy a następnie wilgotne piegi deszczu zlewają się w kałuże w lustrze których odbija się posępna szarota nieba. Jest 4-ta popołudniu, połowa czerwca, za kilka dni świętojańskie lato a tu w Kownie 13 stopni Celsjusza, zimnica i iście jesienna, złośliwa bryza. Stoję przy budynku dawnej szkoły gdzie młody Adam dawał pierwsze lekcje poezji i patrzę na niebo wypatrując z nadzieją lepszą aurę ale widzę tylko opasłe chmury pełne wody sunące po niskim pułapie jak napoleońska tyraliera pod Berezyną. Ten kto nigdy nie pedałował pod deszczem powiedział "nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie". Był to chyba żart.

Startuję więc do samotnej rowerowej przygody po Kresach, z Kowna do Lwowa w fatalnym nastroju.



Wieczorem w kurorcie Birštonas (Birsztanach) sanatoryjny park "Tulpès" zzieleniał jeszcze bardziej od wilgoci a wody Niemna odźwierciedlają beznadziejną szarotę niebios. Przemokłe cienie nudzących się kuracjuszy suną jak widma po nadbrzeżu szarej rzeki w mokrym milczeniu. Jedyne pocieszenie : łóżko.

100 km dalej po dobrej drodze, za lasami i polami : Wilno. Widać od razu, że to metropolia : szerokie ulice, bulwary, ruch, szum, spaliny, animacja, tramwaje... Mglista kotara zapadła nad miastem. Mimo tego, ze szczytu baszty Giedymina widok na amfiteatr mokrych dachówek i dzwonnic na tle gniewnego nieba jest piękny, tym bardziej, że słońce wyszło na chwilę i w poświacie wieże kościelne, cerkiewne "cebule", uniwersyteckie oraz pałacowe dachy zamajaczyły jak bajkowe sylwetki. Wilno jest magicznym miejscem gdzie na każdym kroku i w duszy każdego Kresowianina drzemią jeszcze wątki poszarpanej historii rodzinnej pamięci. Jednakże, dla cudzioziemca piękny Vilnius szokuje atmosferą komercjii gdzie w sklepikach, butikach, straganach i kioskach sprzedaje się turystyczną galanterię. Tu bursztynowe bibeloty i "kavine" z amerykańską kawą-lurą, tam kiczowe wersje przepięknej Madonny Ostrobramskiej i stoisko z parującymi cepelinami. Starannie odrestaurowana starówka jest jednym wielkim bazarem. Oczywiście przesadzam bo deszcz zepsuł mi humor. Wilno to przede wszystkim cenne zabytki i rodzynki barokowej architektury : jezuicki kościół św. Kazimierza uwieńczony ogromną czarno-złotą książęcą koroną, labirynt dziedzińców unwersytetu z żółtą fasadą św. Jana, gotycko- niderlandzka ceglana koronka św.Anny, która bardzo podobała się Napoleonowi a obok wciąż w naprawie zrujnowany potężny klasztor Bernardynów. Dziś Litwini w poszukiwaniu historycznej tożsamości odbudowują Dolny Zamek : renesansowy pałac wciśnięty między neo-klasyczystyczną katedrą św. Stanisława a zalesionym wzgórzem zamkowym na szczycie którego powiewa od 1991 r. flaga Litwy.

Opuszczając Wilno przejeżdzam obok Rossy i chylę czoło nad czarną płytą na której biało-czerwone kwiaty zasłaniają słynną inskrypcję "Matka i Serce Syna". Spacer po pofałdowanym cmentarzu i błądzenie po stromych pagórkach na których niektóre grobowce stoczyły się - to pamiątki na gniewnym morzu Historii.

Ledwo opuściłem Wilno a już niebo znowu pokryło się czarnymi chmurami. Spektakl niebiańskich amorów cumulusów, cumulonimbusów i sirrusów był udany ale zaczęło nagle padać i to nieźle. Na granicy litewsko-białoruskiej w Salčininskai deszcz bardziej niż rower był obiektem rozmów z sympatycznymi celnikami w oczach których więcej dopatrzyłem się litości niż podziwu. Ulewa przyspieszyła tranzyt, miałem wizę, zaproszenie i ubezpieczenie.

Wjechałem więc na Białoruś przemoczony do ostatniej nitki ale z nadzieją, że lidzkie Polesie wysuszy niebo i zrekompensuje mokrą wileńszczynę. Cykliści wiedzą, że pedałowanie pod deszczem ma swój urok ale bez przesady i pod warunkiem, że ta przyjemność nie trwa długo... Pedałując do Lidy przez Woronowo nie wiedziałem jeszcze, że deszczowa aura z krótkimi tylko przejaśnieniami towarzyszyć mi będzie przez całą Białoruś.



Przykra pogoda nie przeszkodziła mi jednakże w zachwycie wschodnim sąsiadem Polski, którego reputacja nie jest przecież najlepsza. Uważa się Białoruś jako "ostatnią dyktaturę w Europie", zbiedniałą kolonię Rosji gdzie wolność jest pojęciem konceptualnym a demokracja ustrojem wirtualnym. Jadę i przecieram oczy. Pedałuję przecież od granicy po pięknie wyasfaltowanej szosie M11 w bajecznym plenerze gdzie przydrożne wymalowane drewniane chaty otoczone kolorowymi płotami zatopione są w gęstwinie sadów i działek. Lasy są zadbane, pola pięknie utrzymane, ugory rzadkie, łąki soczyste, w sklepach "Pradukty" półki zawalone, na wiejskich targach stragany pełne "owoszczow i fruktow" jak w Polsce, a spotkani Białorusini serdeczni i uczynni nie dający żadnych znaków ucisku czy wyzysku. Czyżbym źle odczytał mapę, pomylił się w marszrucie i wjechał do innego kraju? A może jestem naiwną ofiarą potiomkinowskiego podstępu? A może Białoruś nie istnieje? Przecież Historia zapatrzona w Wielkie Księstwo Litewskie i w Rzeczpospolitę o tym kraju milczy i dopiero na przełomie XVII i XVIII w. pojawia się pojęcie geopolityczne "Białoruś", które odnosi się właśnie do tej części dzisiejszego państwa po której teraz pedałuję. W 1918 r kraj więc zwany "Białorusią" ogłasza swoją suwerenność ale rok póżniej staje się "sowiecką" republiką i zostanie nią przez ok.70 lat. Dopiero po 1991 roku Białoruś staje się państwem niepodległym, choć kontakty z Rosją pozostają bardzo ścisłe. Gdy tak rozmyślam nad przeszłością tego kraju, którego historia podobna była do losu innych sowieckich republik a nawet do demokracji ludowych- nie dokucza mi deszcz, który jest niczym w porównaniu z cierpieniami ludzi na tej ziemi po której pedałuję.

Po nieciekawej Lidzie gdzie sowieckie zabudowania zasłoniły swoją nijakością kilka skarbów lokalnej architektury jakim jest np. odbudowany ceglany zamek Giedymina z XIV w dobijam do Nowogródka. Akcja "białorusinizacji" (?) nazw polskich i rosyjskich czasem zaskakuje. Dawny polski "Nowogródek" i wczorajszy rosyjski "Nowogrudok" stał się dziś białoruskim "Nawagrudakiem". Historia kołem się toczy i przypomina, że język starobiałoruski (a nie litewski) był w Średniowieczu językiem państwowym i urzędowym Wielkiego Księstwa i dopiero pod koniec XVII w został zastąpiony przez język polski a następnie od XVIII w przez język rosyjski. Nowogródek był swego czasu stolicą Księstwa i miejscem obrad walnego sejmu litewskiego.

Mickiewicz jest tutaj bohaterem : tu się urodził ( a może w Zaosiu?), tu w kościele Farny był ochrzczony, tu chodził do parafialnej szkoły dominikanów, tu wniesiono mu pomniki a nawet kopiec u stóp romantycznych ruin zamku Mendogi. W 1992 r powstało muzeum wieszcza w bardzo polskim dworku, udaną kopią rodzinnego domu Mickiewiczów.

Dziś Nawagrudak jest sennym, lekko zaspanym prowincjonalnym miasteczkiem. Ani śladu po hucznej polsko-litewskiej historii a przecież to tu Władysław Jagiełło król Polski i wielki książę litewski poślubił w 1422 r Zofię księżniczkę Holszańską przyszłą matkę królów polskich Władysława Warneńczyka i Kazimierza Jagiellończyka.

Cudem przestało padać ale błyska i grzmi, na chwilę wyjrzało słońce i znowu deszcz. Wieczorem by się pocieszyć postanowiłem dobrze zjeść. W pustej o wystroju lat 60-tych restauracji hotelu "Nawagrudak" przy ulicy Mickiewicza, zajadam się barszczem oraz "świniną po domaszniemu" z "kartofelnojom piure" i z "garnirom". Żadnych biesiadników, w kącie siedzą trzy nudzące się ładne kelnerki w haftowanych fartuszkach, pod ozdobnym sufitem z "kołchożnika" (jak zza dawnych czasów) płynie w samotny eter chropowaty śpiew popularnego na Białorusi Wiktora Koroliowa a za zamglonym oknem znów leje deszcz. W telewizji podali: dożd, dożd, dożd...



Szosa P11 z Nowogródka do Miry lekko się fałduje. Ciągłe lekkie podjazdy i zjazdy i jak zawsze wrażenie, że pierwszych jest dwa razy więcej niż drugich. Lasy nieco oddaliły się od drogi i czają się na horyzoncie a pobocza pokryły się niebieskim dywanem łubinu, ktore podlewa lekki "kapuśniak". W Mirze, w przydrożnym bistro "Mirum" na ulicy Krasnoarmiejskiej, degustując pod parasolem gęstą soliankę z "kusoczkami" czarnego chleba podziwiam dostojny i okazały zamek, fortecę Radziwiłłów. Od XVI w familia ta rządziła okolicą i Mir był administracyjnym ośrodkiem Polesia. Dziś białoruski Mir to większa wioska ale wspomina się wciąż świetne czasy panowania proptoplastów potężnego rodu magnackiego, którzy byli obrońcami odrębności Wielkiego Księstwa, swego czasu protektorami kalwinizmu i zwolennikami litewskiego separatyzmu. Odrestaurowany "zamkowyj kamplieks" (zespół zamkowy) służy jako decorum dla spektakli i festiwali a w pobliskim Nieświeżu rezydencki barokowy pałac Radziwiłłów jest w kompletnej rekonstrukcji korzystając z europejskich dotacji bo został zapisany w 2005 r na liście światowego dziedzictwa UNESCO.


Hancewicze (dziś Gancewiczi) to na pozór nieciekawe miejsce, które powstało na początku XX w przy budowie linii kolejowej . Tu spotkają mnie najprzyjemniejsze niespodzianki.

Urocza dyrektorka miejscowego "krajaznajuczewskowo" muzeum (do którego zabłądziłem przy okazji) zawiadamia po cichu dziennikarkę lokalnej gazety o mojej obecności i bym nie uciekł zabawia mnie konwersacją i częstuje truskawkami. Po kilku minutach, Swiatlana L.- jak przystało na rasową redaktorkę - przybiega zadyszana z mężem i magnetofonem by zrobić wywiad z "francuskom wielosipiedystom". Dynamiczna Swiatlana prowadzi w gazecie "Sowieckaje Poliesie" dział "Swiatło samii" i jest też poetką. Jej mąż Georgij jest profesorem informatyki w tutejszym liceum a także okazyjnym rzeźbiarzem w drewnie. Jestem troszkę zażenowany sytuacją i powodem ich zainteresowania, w końcu jestem tylko anonimowo pedałującym starszym panem nie szukającym ani rozgłosu ani reklamy. Po wywiadzie Swiatlana i Georgij proponują mi spędzić z nimi wieczór, który organizują u siebie z kilkoma przyjaciółmi. Deszczowy wieczór spędzę więc w iście rodzinnej atmosferze, w serdecznej aurze jaką potrafią stworzyć tylko gościnni Słowianie. Mój kolacyjny sąsiad Iwan jest doskonałym szachistą, światowym specjalistą od zadawania mata w 2-3 ruchach. Stół ugina się od potraw, wędlin, sałat, słodyczy, czekoladek, ciastek i kolacja jest lekko zakropiona oryginalną "Żubrówką" z Białowieży koloru różowego i bez trawki. Rozmawiamy o wszystkim- o kulturze, rowerze, edukacji, Paryżu a nawet o polityce, Rosji, UE, Polsce, Iraku i jestem zaskoczony wolnością słowa moich rozmówców. Rodzynkiem wieczoru jest jednak gitara i piosenki z repertuaru znanego zespołu "Pieśniary" a także melodie kompozycji Georgija z tekstami Swiatlany w wokalnym wykonaniu wszystkich obecnych. Jest mi wstyd, że nie potrafię ani grać na gitarze ani zaśpiewać choćby jednej piosenki francuskiej. Jest już grubo po północy gdy gospodarze odprowadzają mnie na rowerach omijając kałuże w pustych ciemnościach przemoczonego miasteczka.

Lekko niewyspany, o 9-tej rano jadę na miejscowy "rynok" z lekkim niespokojem. Mój lewy pedał wyzionął praktycznie ducha. Niemożebne trzaskanie, zgrzytanie przeszkadzało mi w korzystaniu z leśnej ciszy i hałas odstraszał ptactwo. Zmiaźdżone kulki łożyska blokowały coraz częściej rotację pedału. Informacja, że na targowisku jest sklep-garaż dla "wielosipiedow" napawał mnie optymizmem ale zastanawiałem się czy znajdę odpowiedni pedał do gwintu mego starego francuskiego "Peugeota". "Oczywiście, że mam"- odpowiedział mechanik zdziwiony moją nieufnością i wyciągnął z pod lady nowiutką parę pedałów za 10 tys. białoruskich rubli. Pomyślałem sobie, że we Francji za tę sumę (ok. 2 i pół euro) mógłbym tylko na pedały popatrzeć...


Dopedałowawszy we mgle i "kapuśniaku" do Pińska miałem roweru serdecznie dość. 500 km pod częstym deszczem (choć wiatr miałem w plecy) to lekka przesada. Czy uprawianie kolarskiej turystyki musi obowiązkowo kojarzyć się z masochizmem i z upartą wolą honorowego dobicia do mety? Przyznaję, że pogoda osłabiła ową wolę ale honor nie pozwalał na dymisję. Zresztą, ta przeklęta pogoda musi w końcu się skończyć. Czy pocieszeniem jest, że nawałnice w Gdańsku i w Warszawie zalały ulice i piwnice, że na Dolnym Sląsku i na Podbeskidzie zalane są pola i że wylewają rzeki , że na Wołyniu gniją kartofle a na Polesiu słynne truskawki z Łunińca są niejadalne? Otoczenie wokół dorzecza Prypeci gdzie pajęczyna jego bagnistych dopływów jest gęsta siatką rozlewisk nie sprzyja suchej pogodzie. Od Gancewiczi pedałuję po płaskich Ostrowach wśród rozległych niekończących się moczarów i podmokłych lasów gdzie pnie kąpią się w mokradłach i torfowiskach. Bagna ( tu nazywa się je "bałota") noszą nazwy poetyckie ( Kaczajka, Jesień Pohonia, Hruczyno...) ale komarzyce i duże czarne muchy nie czułe są na poezję nazw ani na urodę bagien : kleją i kąsają spocone ciało.




W Pińsku suszę się w kolosalnym hotelu "Pripiać", którego surowy betonowy kształt zachwyciłby Corbusiera : szary bunkier nad szarą Piną straszy na szarym tle szarego nieba. A może to moje okulary są szare? A może ta szarość jest przyczyną, że liczne drewniane chałupy, sztachetowe płoty, przystanki autobusowe, które mijam w wioskach o polskich jeszcze nazwach ( Nowiny, Mokre, Niedźwiedzica...) są tak kolorowo pomalowane jak wesołe miasteczko. Zdarza się, że w jednej wiosce każda chata pomalowana jest na inny kolor a nawet nierzadko że jeden tylko dom pomalowany jest na kilka kolorów np. front domu jest zielony i żółty, drzwi czerwone, okna niebieskie otoczone fioletową drewnianą koronką, jeden szczyt jest różowy, drugi brązowy, dach czarny i ta niecodzienna paleta otoczona jest płotem czy parkanem z bramą zawsze pod kolor chaty i to wszystko wtopione w zieleń sadu. Bajka!

Gdy dobijam do granicy białorusko-ukraińskiej w Kalenach nie dowierzam własnym oczom : deszcz ustał a chmury rozpierzchły się po niebie jakby zmiecione miotłą. Nareszcie! Teraz słońce daje mi w kość i przypieka letnim żarem. Jeszcze trochę tego "szczęścia" a będę żałował rannej mżawki z Polesia. Oba posterunki graniczne oddzielone są zdziczałym lasem, 8 km pasem ziemi niczyjej. Ukraina wita mnie w wiosce Dolsk w pełnym słońcu i od razu przypominają mi się sowieckie filmy propagandowe gdzie rozśpiewana kołchoźnica wiązała snop zboża w plakatowym słońcu triumfującego komunizmu. Postawiony zaraz za szlabanem billboard precyzuje, że wjeźdżam na Wołyń "kraj partyzanckoj sławy". Ta współczesna interpretacja dziejów przysłania bogatą historię Wołynia, która sięga X-go wieku, kraju, który podzielony w XIV w między Polskę i Litwę wszedł dwa wieki póżniej w całości do Korony. Przed wojną Polaków na Wołyniu było ok. 17 proc. i dziś jeszcze okolice są jednym w większych skupisk polskich na Ukrainie.

Już po pierwszych kilometrach wiem, że za ładną pogodę będzie trzeba zapłacić fatalną drogą o źle załatanej nawierzchni. Ukraiński celnik uprzedził mnie, że tutejsze szosy dalekie są od białoruskich. Wokół niby te same lasy, pola, rzeki, może jednak więcej ugorów i zamiast niebieskich łubinów rozpalone czerwienią maków pola rzepakowe. Cofam się w moim calendarium, pedałuję w wyobraźni własnej beztroskiej historii lat 50-tych. Zachodnia część Polesia wołyńskiego obok Zarzecza jest biedna i zaniedbana, ma się wrażenie, że do tego kąta Ukrainy echo cywilizacji dochodzi w zwolnionym tempie.

Lubieszów (dziś Liubiesziw)- to duża wieś o pustych ulicach, o placach zasypanych kurzem, brudem i piaskiem po których krążą wygłodniałe bezpańskie psy. Jedynie nowa cerkiew pomalowana na różowo i "pomidorowo" oraz skromny "Gotiel" (hotel)- owoc prywatnej inicjatywy przy ulicy ocienionej szeregiem pigwowych drzew - świadczą, że sytuacja się jednak powoli zmienia.

Tymczasem pozory dzisiejszej nudy mylą gdy do współczesności miesza się Historia. Lubieszów był miejscem tragedii i do dziś odbywają się tu pielgrzymki litewskich pątników. W kwietniu 1943 r popi zgromadzili w drewnianym baraku 150 katolików (uniatów) i zaproponowali im nawrócenie na prawosławie. Tylko kilku wyrzekło się ojcowskiej wiary i uszło z życiem, innych spalono. Takich dramatycznych przypadków było wiele na Wołyniu ale czas zmywa zło i ludzkie bestialstwo popada w zapomnienie. Pedałując przez wołyńskie Polesie trudno przypuszczać, że w tych spokojnych, sielskich kajobrazach było tyle nienawiści, bratobójczych walk, wojennych pożóg i że niedawno jeszcze polało się tyle krwi, którą przesiąkła wołyńska ziemia.

Szosa P14 z Liubiesziwa do Maniewiczi jest prosta i płaska ale monotonia, która ukrywa się wśród mieszanych lasów wyzwala wyobraźnię. W tych momentach gdy kilometry na liczniku defilują w zwolnionym tempie, lepiej liczyć na swoje własne towarzystwo i na dialog z samym z sobą. Do trzeźwości pobudza jednak ciągła obserwacja lichego stanu nawierzchni pełnej pułapek by slalomem omijać dziury i szczeliny. Słońce praży i zatęskniłem za białoruską wilgocią...



Łuck jest jednym z najstarszych miast na Wołyniu i jego pierwszą stolicą. Dziś tego nie widać a nawet nie czuć bo dawna siedziba władyki ormiańskiego i obecna stolica wołyńskiej "obłasti" to 300-tysięczne dynamiczne miasto o rozległych przedmieściach typu blokowego. Starówka zaś to zadrzewiony deptak "Łesy Ukrainki", który od teatralnego "majdanu"(placu) schodzi lekko pochylony do majdanu brackiego tuż przy zakole Styru. Sympatyczna ruchliwa uliczka wysadzona brukiem otoczona jest zabytkowymi bogato zdobionymi kamienicami na parterze których założono restauracje, kafejki i bary. W jednej z kamienic nocował ponoć sam car wszech Rosji Piotr Wielki. W Łucku działał też jeden z rodu Radziwiłłów (Karol), który ufundował w XVII w klasztor bernardynów, za Sowietów było muzeum ateizmu a dziś jest cerkwią i katedrą prawosławną. Przy rzece gdzie zgrupowane są liczne klasztory wchodzę do ogromnej o surowo zewnętrznym wystroju katedry św. Trójcy (której projektantem był Włoch Giacomo Brani) gdzie odbywa się msza i kazanie...po polsku. Nie dziwi mnie to zbytnio bo w Łucku po dziś dzień wielu mieszkańców biegle włada polszczyzną.


Z Łucka przez Gorosziw do Radziechowa (dziś Radiesziw gdzie nie ma nic do zwiedzania ) jest 94 km. Wiatr mam w plecy i białoruski pedał z Gancewiczi działa bezbłędnie. Młode słońce dopiero wybiera się na zenit jest więc przyjemny letni ranek i podziwiam niekończące się pola żyta, w których koczują kolonie cynobrowych maków. O ile Polesie było niebieskie od łubinów o tyle Wołyń jest czerwony od maków. Niegdyś Słowacki pisał o straconych polskich Kresach i o "... błękitnych polach (Ukrainy )gdzie tak smutno na duszy z hymnem wietrzanym, gdy skrzydłami ruszy... dziś, spokojny sielski pejzaż pełen prostoty i piękna, ciszy i beztroski, bez brutalnych tellurycznych wybryków napawa radością. Pola - lasy - pola - bory...Tu nad stawem zarosłym tatarakiem stary rybak celuje pływakiem w lustro wody, tam koń stoi na moście i przygląda się cykliście, tu babuszka jakby prosto z ruskiej bajki wyjęta ciągnie za rogi niesforną kozę, tam stado złośliwych gęsi grozi i syczy na widok roweru. Dziś, patron podróżników ofiaruje mi chwile rowerowej rozkoszy, upojenia wręcz. Swięty obraz kazańskiej bogorodzicy, który mam w sakwie na kierownicy czuwa nade mną a wydrukowana modlitwa "putieszestwiennika"(podróżnika) na odwrocie ikony gwarantuje mi bezpieczeństwo podczas kresowej ekspedycji. Przy drogach, na skrzyżowaniach, ścigają się w bogactwie kwietnej dekoracji, kokard, kolorowych tasiemek i łańcuchów krzyże katolickie i prawosławne oraz przydrożne nagrobki czasami sporych rozmiarów- ślady ofiar wypadków. Samochodów mało ale jazda kierowców jest dość ryzykowna bo ciężarówki podobnie jak ja, by ominąc dziury slalomują po szosie niebezpiecznie zygzakując. W wioskach powstają nowe cerkwie z których nie zdjęto jeszcze rusztowań. Pachnie świeżym tynkiem, którego pokryje barwna oprawa. Niektóre już z daleka fascynują oko lśniącym w słońcu złotem kopuł podczas gdy kościoły katolickie ( jeżeli nie przemianowano je na cerkwie) oraz zabytki na dawnych polskich Kresach niszczeją zostawione na pastwę losu...


Jadąc z Kamionki Strumiłowej (dziś Kamianka Buzka) po malutkiej często piasczystej drodze A 258 uroczo wijącej się wśród gajów, lasów i zagospodarowanych pól nagle zza pagórków pokrytych dywanem zielonej jeszcze pszenicy, wyłaniają się zabudowania, które niczym nie zachwycają. Są miasta, których pierwszy widok oszałamia ale kresowe miasto, które rośnie mi przed oczami zaskakuje banałem podupadłych chałup, starych chat i żle wytynkowanych socjalistycznych klocków. Ileż spotkało tę ziemię nieszczęść, ileż wojen złożyło się na dzisiejszy smutny wizerunek miasta, które było przecież jednym z najpiękniejszych miast Rzeczypospolitej!


Tym miastem była Żółkiew, ( niedawno jeszcze Niestierow a dziś z ukraińska Żowkwa ) kilkutysięczne miasteczko na Roztoczu leżące nad rzeką Świnią. Renesansowa posiadłość hetmana Żółkiewskiego, niegdyś własność Radziwiłłów i ulubiona rezydencja Jana Sobieskiego, naznaczone historią i częściowo zniszczone, teraz jak gdyby zastygło w w parnej kanikule czerwcowego dnia, która opustoszyła ulice i place. Rozgrzanego turystę może ostudzić tylko wyobrażnia gdy wchodzi w ciemną sień zabytkowego grecko-katolickiego kościółka pod wezwaniem Narodzenia Bogurodzicy zbudowanego w 1720 roku z drewna bez jednego gwoździa. Złocony ikonostaz odbija liche światło co daje wrażenie duchowej tajemniczości. W centrum Żółkwii nad niskimi kamieniczkami rynku dominuje potężna biel kolegiaty, barokowej świątynii wypróżnionej ze słynnego monumentalnego zespołu malarstwa batalistycznego. Przed rokokową fasadą zamku Żółkiewskich w miejscu gdzie stał ongiś pomnik Lenina, zainstalowano dziś fontannę z Matką Boską. Niecodzienna sztafeta Historii! O ile Białorusini zostawili nietknięte pomniki szefa rewolucji i liczą prawdopodobnie na erozję ideologii by potężne piedestały wykruszyły się same, o tyle Ukraińcy ( podobnie jak i Litwini ) pozbyli się już wszystkich widocznych znaków, nazw i symboli "sowieckiej własti" i zastąpili na piedestałach tow. Iljicza ludowymi poetami (Tarasem Szewczenką lub Iwanem Franko). W Żółkwii spotyka mnie przykra niespodzianka. Po raz pierwszy trafiam na wypełniony hotel. Nie ma już żadnego miejsca bo jedyny hotel "Styl" zapełniony jest turystami z Polski, muszę więc wyemigrować poza miasto i ulokować się w drogim motelu "Klon" przy lwowskiej trasie.


Nie przypuszczałem, że ostatni (12-ty ) i najkrótszy ( 30 km z Żółkwii do Lwowa), etap mojej wycieczki przez Zachodnie Kresy będzie aż tak uciążliwy. Prawdopodobnie przyzwyczaiłem się do łatwego pedałowania po płaskiej Litwie, nizinnej Białorusi, mokradłach Polesia, bagnistej dolinie Prypecia, płaskim i nudnym Zarzeczu, po niskiej równinie wołyńskiego Polesia i odzwyczaiłem się od pedałowania pod górę. A tu nagle po 850 km na szosie E377 wśród potężnego ruchu samochodowego muszę wdrapać się na zalesione pobocza Roztocza a po pagórkowatym Kulikowie tuż przed Lwowem muszę pokonać niewygodny stok Łysej Góry (380 m). Lwów leży na krawędzi wyżyny Podolskiej opadającej w lekkich "podskokach" ku nizinie Nadbużańskiej - stąd falistość terenu. Wprawdzie w ub. tygodniu wjechałem w Nowogródku na najwyższy punkt wyżyny Nowogrodzkiej, którym jest Góra Zamkowa (324 m), ale tego wówczas nawet nie poczułem gdyż uwagę zawracał mi w głowie deszcz.


Nie ma chyba trudniejszego miasta dla roweru jak Lwów. Duże, zdezelowane "kocie łby", rozsypujący się bruk, spiłowane i ostre jak noże tramwajowe tory stanowią nieustanną pułapkę dla opon. Jak tu podziwiać z siodełka zabytkowe kamienice rynku czy dzwonnice świątyń gdy szczeliny między kostkami i szynami czatują na gapiącego się turystę. Lwów (kiedyś Leopolis, Lemberg, niedawno Lwow, dziś Lwiw) podobnie jak Wilno drzemie w marzeniach każdego Polaka, wzbudza niezwykłe i silne wrażenia oraz wywołuje u niejednego tyle wspomnień. Ból ze stanu zapuszczonego miasta jest więc wprost proporcjonalny do stanu bezsilności by Lwów odnalazł dawną galicyjską świetność. Miasto niszczeje ale da się lubić bo patriotyczna wyobraźnia przesłania smutną rzeczywistość. Inaczej jest w eleganckim centrum gdzie po dawnych Wałach Hetmańskich (dziś Prospekt Swobody), po reprezentacyjnym bulwarze Lwowa, po szerokim zadrzewionym deptaku masa Lwowiaków speceruje co wieczór od eklektycznygo gmachu Teatru Wielkiego (Opery) do pomnika Mickiewicza i z powrotem od kolumny do teatru. Z platformy na szczycie Wysokiego Zamku panorama na miasto urzeka bogactwem zabytków : w dole 100 m niżej, w ciepłej geologicznej niecce białe, barokowe i rokokowe wieże kościołów różnych wyznań, renesansowa wieża wołoskiej cerkwii, chuda wieża klasycystycznego ratusza, czerwone dachówki kamienic tworzą z otaczającą zielenią parków jedną harmonijną całość.

Wycieczka dobiega końca. I tak jak ją zacząłem tak kończę. Jestem na Placu Mickiewicza pod pomnikiem Wieszcza dłuta Antoniego Popiela gdzie spadająca uskrzydlona muza ( a może to geniusz?) wręcza poecie w sposób wielce akrobatyczny lirę. Podziwiam cyrkowo-rzeźbiarską sztukę westchnień i pompatyczny gest romantycznych uniesień.

Mnie, pozostał twardy orzech do zgryzienia jak wrócić z rowerem do Warszawy? Znalazłem autobus...

Bruno Koper

Paryż, sierpień 2009





Etapy, trasa i kilometraż:

1. Kowno - Birstonas....................................... 45 km

2. Birstonas - Wilno ......................................... 96

3. Wilno - Lida ...................................................98

4. Lida - Nowogródek ......................................54

5. Nowogródek - Nieświeź ............................ 84

6. Nieświeź - Gancewiczi .............................. 64

7. Gancewiczi - Łuniniec ................................ 74

8. Łuniniec - Pińsk ........................................... 60

9. Pińsk - Liubisziw (Łuck) .............................. 77

10. Łuck - Radiesziw ...................................... 94

11. Radiesziw - Żółkiew ................................. 66

12. Żółkiew - Lwów ......................................... 30

poniedziałek, 12 października 2009

SWIATOWE MODELE SPOŁECZNO- EKONOMICZNE.....

ŚWIATOWE MODELE SPOŁECZNO-EKONOMICZNE wyjaśnione na przykładzie krów:
Socjalizm - masz dwie krowy, jedną musisz oddać sąsiadowi.
Komunizm - masz dwie krowy, państwo zabiera obie i daje ci w zamian trochę mleka.
Faszyzm - masz dwie krowy, państwo zabiera obie i sprzedaje ci trochę mleka.
Nazizm - masz dwie krowy, państwo zabiera obie i rozstrzeliwuje cie za twoje niejasne pochodzenie.
Biurokratyzm - masz dwie krowy, państwo zabiera ci obie, jedną zabija, drugą doi i wylewa mleko.
Kapitalizm - masz dwie krowy, sprzedajesz jedną i kupujesz byka, wkrótce masz pokaźne stadko i jesteś zarobiony.
Model Amerykański - masz dwie krowy, sprzedajesz trzy fikcyjnej spółce zarejestrowanej na Kajmanach a przy okazji prowadzonej przez twojego brata, jednocześnie składasz wniosek o zwrot nadpłaconego podatku za pięć krów, prawa do pozyskiwania mleka od tych sześciu krów przekazujesz poprzez pośrednika posiadaczowi pakietu większościowego, który odsprzedaje Ci prawa własności do wszystkich siedmiu krów. Doroczny raport informuje że twoja firma posiada osiem krów z możliwością pozyskania jeszcze jednej, sprzedajesz jedną krowę by kupić sobie posadę senatora więc zostaje ci dziesięć krów.
Model Francuski - masz dwie krowy, ogłaszasz strajk, wywołujesz zamieszki i organizujesz blokadę dróg ponieważ chcesz mieć trzy krowy.
Model Japoński - masz dwie krowy, drogą zmian genetycznych sprawiasz że są dziesięć razy mniejsze i dają dwadzieścia razy więcej mleka. Powstaje kreskówka o twoich krowach.
Model Niemiecki - masz dwie krowy, żyją sto lat, jedzą raz w miesiącu i same sie doją.
Model Włoski - masz dwie krowy ale nie wiesz gdzie one są, postanawiasz iść na lunch.
Model Rosyjski - masz dwie krowy, liczysz je i wychodzi że masz pięć krów, liczysz ponownie i tym razem wychodzi jedenaście, wszystko jest ok, pijecie dalej.
Model Szwajcarski- masz pięć tysięcy krów, żadna z nich nie jest twoja, każesz ich właścicielom słono płacić za przechowanie.
Model Chiński - masz dwie krowy, doi je trzysta osób, chwalisz się niskim bezrobociem i dużą wydajnością, aresztujesz dziennikarza który próbuje dociec prawdy.
Model Hinduski - masz dwie krowy, czcisz je...
Model Brytyjski - masz dwie krowy, obie są chore.
Model Iracki - wszyscy uważają, że masz mnóstwo krów, mówisz im, że nie masz żadnych krów, nikt ci nie wierzy, więc bombardują cię i ostrzeliwują, wciąż nie masz żadnej krowy ale przynajmniej jesteś teraz częścią demokracji.
Model IV RP - masz dwie krowy, specjalnie powołana komisja sejmowa wymusza zmiany w prawie i posiadanie krów staje sie niezgodne z konstytucją, twoje krowy zostają zarekwirowane a dochód z ich sprzedaży przeznaczony na budowę Świątyni Bożej Opatrzności

środa, 7 października 2009

TECZKA Nr 110/X.2009

SPIS TRESCI

I. L"Universite d'ETE de la Communauté Franco-Polonaise

2e Journée : 2.X.09 :(suite)

- L'Exposé de M.Jan Skôrzewski : "LA REVOLUTION DE LA TABLE RONDE".Genèse de la transformation démocratique en Pologne.
(l'article étant très long (12 pages) nous nous permettons d'en publier les parties les plus importantes et de résumer le reste).
"Le compromis politique conclu en 1989 entre les communistes au pouvoir et le mouvement "SOLIDARNOSC" fut précédé par de longues années de lutte et de longs mois de préparatifs prudents ayant pour but de tester les intentions
du partenaire. La politique de l'état de guerre menée par le parti communiste au pouvoir depuis le 13.Décembre 1981,
a laissé la place à des tentatives de recherche d'un compromis avec l'opposition démocratique seulement à compter de
la moitié de l'année 1988, suite à un important mouvement de grève.
Par contre, "SOLIDARNOSC" représenté par Lech Walesa et les dirigeants de la clandestinité, était préparé à un compromis bien avant.
Le Syndicat interdit n'a jamais abandonné la perspective d'un accord avec le camp gouvernemental. La condition initiale nécessaire étant la libération de militants emprisonnés. Les premières propositions sérieuses d'engager le dialogue sont formuler par les dirigeants de l'opposition encore avant la grande amnistie de 1986.
Une telle proposition est présente notamment dans le Rapport "Pologne - 5 ans après Août". "Solidarnosc" y est présenté comme une force tenant à son indépendance, mais ouverte à l'idée d'un compromis national. Les auteurs des chapitres politiques de ce rapport , Bronislaw Geremek et Tadeusz Mazowiecki, (....)sont d'avis qu'un compromis est nécessaire , car la Pologne risque un "effondrement civilisationnel" qui peut conduire le pays à une existence en
périphérie ,de façon durable. Pour éviter une telle perspective et engager des réformes économiques , il est impératif de libérer l' énérgie des Polonais, ce qui passe par le rétablissement du pluralisme syndical et civique .
Le pouvoir devait donc montrer des signes d'ouverture envers les revendications de la sociéte , tandis que cette dernière devait comprendre qu'il lui était impossible d'obtenir tout ce à quoi elle avait droit.
Le rappel de la formule contenue dans les Accords de Gdansk de 1980 sur " le rôle dirigeant du parti" signifiait l'acceptation du pouvoir des communistes dans la sphère du politique. On attendait cependant un pluralisme de fait dans les autres sphères de la vie sociale . On attendait cependant qui pouvaient devenir ainsi des "espaces de liberté".
Dans une interview pour "Le Monde", Geremek expliquait que les ouvriers avaient accepté en 1980, de reconnaître le rôle dirigeant du parti au niveau des affaires de l'Etat. Mais, en dehors de l'Etat,il y a tout ce qui n'a pas de lien direct avec le pouvoir : l'économie, la culture , la possibilité d'une libre expression . C'est au sein de ces espaces que peuvent se réaliser les aspirations démocratiques de la société."
L'opposition exigeait en premier lieu la reconnaissance du Syndicat Libre et Indépendant "Solidarnosc" et ensuite, des élections en partie démocratiques à la Diète. Elle voulait aussi
le rétablissement du pluralisme syndical , la transformation du système économique et l'ouverture d'espaces permettant des actions indépendantes.
Le pouvoir communiste décréta l'amnistie en 1986 non en vue d'un changement politique , mais afin d'améliorer ses relations avec l'Occident et d'obtenir de nouveaux crédits.
Il croyait aussi que l'opposition et son influence sur la sociéte faiblissaient.
Contente de l'amnistie, "SOLIDARNOSC" trouva cependant, que cela ne suffisait pas, mais qu'il
fallait rétablir le pluralisme syndical, transformer le système économique et assurer des espaces pour les actions indépendantes. Un Conseil Provisoire de "Solidarność" s'est alors constitué, bien que le Syndicat demeurât toujours non reconnu officiellement. Et le pouvoir fit
semblant de l'ignorer.
Lors du IIIe Pélérinage de Jean Paul II en Pologne, l'opposition publia une déclaration importante où l'on pouvait lire :"Les Polonais, comme toute nation au monde ont droit à l'indépendance . Les Polonais ont droit à vivre dans la démocratie, la liberté, la vérité et le respect du droit". Il y était question de souveraineté dans le domaine des institu-
tions internes du pays, de relations équitables avec les autres pays, de liberté d'expression et de conscience, de l'indépendance des tribunaux(*) et de mener des activités économiques indépendantes de l 'Etat.
"Les Polonais ne peuvent pas abandonner ces droits fondamentaux" pouvait-on lire en conclusion.
Parmi les signataires de ce document figuraient des leaders syndicaux, des personnalités de l'opposition ,des scientifiques et des personnes du monde de la cultures. Un an plus tard, ils constituèrent un Comité Civique auprès de Lech Walesa.
La tentative du gouvernement Jaruzelski , en automne 1987, d'organiser un référendum sur les réformes de l'économie
ayant échoué, les communistes comprirent enfin que sans la participation de l'opposition ils ne pouvaient rien faire. A cette époque l'état de notre économie continuait à empirer.
L'opposition avait pour objectif une évolution du système vers la démocratie; tout en maintenant ses exigeances :
la reconnaissance offcielle de "SOLIDARNOSC"; - la liberté d'association , - le pluralisme syndical, Le pouvoir communiste était menacé d'une explosion du mécontentement social - ce qui eut lieu au printemps 1988; des grèves éclatant dans les plus grandes entreprises - dont aux aciéries Lenine à Nowa Huta, à côté de Cracovie, et aux Chantiers Navals de Gdansk. Le pouvoir appliqua la repression à Nowa Huta, et aux Chantiers Navals de Gdansk, les ouvriers
terminent leur grève au bout de 10 jours. C'est alors que le pouvoir prépare certaines propositions que Stanislaw Ciosek , conseiller de Jaruzelski, présente à Mgr Alojzy Orszulik , directeur du Bureau de presse de l'Episcopat; lequel les transmet aux dirigeants de "SOLIDARNOSC". Il s'agissait d'un partage électoral des sièges à la Diète, avec cependant,
une majorité prévue pour les communistes. Mais ces propositions ne prévoyaient toujours pas la reconnaissance de "SOLIDARNOSC" et furent donc rejetées par l''opposition. On se trouva dans une impasse.
De nouvelles propositions furent formulées : la création de l'institution présidentielle ; réservée au chef du Parti POUP, ce qui garantissait une position dominante du pouvoir communiste. L'opposition devait obtenir environ 40% des mandats , et, au gouvernement de coalition, seulement des postes ministériels secondaires.La légalisation de "SOLIDARNOSC" n'étant toujours pas reconnue officiellement, ces propositions ne furent pas acceptées non plus.

Les grêves reprirent donc à la mi-Août 1988. ET L'Eglise apporta son soutien à l'opposition.
Des contacts confidentiels ont finalement lieu entre le pouvoir et Lech Walesa.Mais la rencontre entre le leader syndical et le général Cz. Kiszczak montre que le pouvoir refuse toujours de
reconnaître juridiquement "SOLIDARNOSC" - condition n° I de l'opposition. Même chose , lors des réunions dicrètes à Magdalenka, ou Lech Walesa continua d'exiger la relégalisation de
"SOLIDARNOSC" et le pouvoir communiste de la refuser.
Les experts du Ministère de l'Intérieur démontraient qu'il n'y avait pas d'autre solution que de
relégaliser le Syndicat . Jaruzelski s'y oposa,cependant et refusa catégoriquement d'accepter parmi les négociateurs des opposants du domaine de la culture, ainsi que Adam Michnik et Jacek Kuron qu'il cherchait "à démasquer" comme "éléments antisocialistes".
Ces manoeuvres furent rejetées par L.Walesa ainsi que la limitation des futures négociations
au seul domaine économique. La mise en faillite forcée des Chantiers Navals de Gdansk par M. Rakowski nommé premier ministre nuit encore plus au pouvoir communiste, car elle est ressentie comme une décision politique pouvant suspendre les tentatives du dialogue avec l'opposition.
L'Eglise intervient en critiquant sévèrement le pouvoir. En Novembre nouvel échec des pourparlers entre L. Walesa et Cz. Kiszczak, car ce dernier refuse toujours de reégaliser
"SOLIDARNOSC". Le débat télévisé entre L. Walesa et le leader du syndicat officiel O.P.Z.Z retransmis en direct le 30 Novembre, rend "Solidarnosc" deux fois plus populaire et force le pouvoir à autoriser L.Walesa à faire un voyage à Paris où il est reçu par Fr. Mitterand avec les honneurs dignes d'un homme d'Etat.
Le Xe Plenum du POUP ouvre dans un climat tendu , autour de la question de relégaliser "SOLIDARNOSC" - très discutée et des propositions d'élections "non-confrontationnelles"( avec 60% de sièges à la Diète réservés au communistes et 30 prévus pour "SOLIDARNOSC" et 10% pour les neutres)( au Sénat : 33% pour chacune des parties).

Mais le premier ministre Tadeusz Mazowiecki refuse de parler élections tant que le syndicat"SOLIDARNOSC" n'est pas offi-
ciellement reconnu et souligne que "tout accord sur les élections doit être public" et que le partage des mandats doit rester
non-définitif c.à d. ne concernant que les prochaines élections".
Cette déclaration occasionna une très houleuse discussion au sein du Xe Plenum du POUP entre les membres du Bureau Politique (favorables à cette reconnaissance) et les "durs" conservateurs.). Jaruzelski,M. Rakowski , Cz. Kiszczak(Min de l'Int.)
et Fl. Siwicki(Min. de la défense)proposent de démissionner - démission qui déstabiliserait le régime - ; les "durs" du Comité Central finissent par céder ; une Motion de compromis est votée, acceptant la légalisation de "SOLIDARNOSC" et la participation de l'opposition au système politique. La direction de "SOLIDARNOSC" finit par accepter CETTE PROPOSITION, sous réserve,cependant , " d'un accord sur le programme et le système de contrôle social."
Des pourparlers dramatiques commencent à Magdalenka(près de Varsovie) le 27.I.198
Les deux parties font certaines concessions( le pouvoir garantit la légalisation rapide de "SOLIDARNOSC" et l'opposition
accepte des réformes du système et la promesse de participation aux futures élections "non-confrontationnelles".

Le POUP espérait ainsi obtenir une nouvelle légitimité politique et l'opposition la reconnaissance de "SOLIDARNOSC" et le droit à la représentation. Elle acceptait aussi la création de l'institution présidentielle /assurant la prépodérance du POUP /.
"La catastrophe économique à été le facteur déterminant qui a obligé l'équipe des généraux à négocier avec "SOLIDARNOSC".
Côté opposition - des discussions parfois violentes, s'ensuivent, mais, finalement, comme, depuis le 13.XII.1981, la politique
de L.Walesa et de ses conseillers continuait sur l'idée d'une " Révolution auto-limitée" adoptée dès le début - en vue d'une " progressive libéralisation du système existant.
"Mais c'est d'abord à l'attitude des militants syndicaux qui se sont opposés à l'Etat de Guerre, et qui sont restés pendant 7 ans
fidèles à leurs revendications, que nous devons la victoire del'idée du dialogue. En construisant une "société clandestine,
ils ont remis en cause le projet de normalisation: ne donnant pas aux généraux la possiblité de stabiliser leur pouvoir.( cela
rappelle dans une certaine mesure, la période de la IIe Guerre mondiale où une "société clandestine dotée d'un gouvernement
légal siégeant à Londres" était organisée pour résister aux Allemands). Il y avait donc un précédent!-).
Structure organisée et disposant d'un programme propre, "SOLIDARNOSC" constituait une alternative au "socialisme réel"(appelé aussi "socialisme à visage humain") et a pu donc devenir le partenaire d'un contrat politique."

Les négociations de la Table Ronde, commencèrent en février 1989 et ont été très dures. L'opposition souhatait d'élargir au maximum l'espace de liberté : action syndicale, l'économie , les médias, le gouvernement local et le système juridique.
Le pouvoir communiste,naturellement, voulait limiter ces chagements; surtout dans le domaine politique.
Les élections à la Diète prévoient le patage suivant :
65% pour la coalition POUP et partis satellites, et 35 % ouverts à la libre concurrence. Le président doit être élu pour 6 ans par mes deux Chambres réunies et le Sénat disposera du droit de véto quant aux lois votées pat la Diète. Les élections au Sénat doivent être totalement libres( si mes souvenirs sont bons, il n'y eut , au Sénat, qu'un seul sénateur communiste d' élu).
"Pour l'opposition , le contrat signé par les communistes n'était qu'un premier pas rapprochant le pays de la démocratie."(...) Les résultats des élections démontrèrent que, n'étant pas pleinement démocratiques, elles ouvraient cependant la voie à un changement total. Les élections libres au Sénat pouvaient changer le rapport des forces entre la représentation parlementaire de l'opposition d'un côté et la majorité
réservée au pouvoir, ainsi que le poste de président, de l'autre côté.
(...) Les élections libres concernaient aussi un tiers des mandats à la Diète.Tout groupe de citoyens pouvait proposer ses propres candidats. Du coup c'etait presque la moitié du futur parlement que les Polonais pouvaient élire de façon démocratique.

"L'idée initiale du pouvoir d'organiser des éléctions "non-confrontationnelles" dans un climat d'entente nationale est finalement tombée à l'eau. Au rituel électoral communiste a été ajouté un élément essentiel de toute éléction démocratique. : la concurrence entre diverses forces politiques., des personnes et des programmes. On pouvvait dans ce cas effectivement gagner ou perdre ces élections. L'introduction au sein des institutions officielles de représentants indépendants devait, - selon le projet du pouvoir communiste - leur assurer une nouvelle légitimité et don renforcer le système.Mais l'introduction au sein du système du virus de la démocratie a conduit,
en foin de compte, à la fin de celui-ci. C'EST LÀ LE PRINCIPAL PARADOXE DE LA TABLE RONDE.
Pour l'opposition,le principal succès était la légalisation de SOLIDARNOSC".Dans les autres domaines,les changements étaient plus limités.(...)
Le nouveau système que dessinaient les accords de la Table Ronde, était un mélange des éléments du système de "socialisme réel" d'un système autoritaire et d'un système de pluralisme limité.(...) C'était, par définition, une construction provisoire, située
entre le modèle unipartite de la R.P.P.et le modèle démocratique. Les limites de cette situation provisoire étaient clairement définies : c'étaient des élections parlemen-
taires qui, dans quelques années, devaient se dérouler selon des règles totqlement démocratiques."
"C'était la fin de la dictature du Parti.(... les Accords de la Table Ronde(1989) allaiennt beaucoup plus loin que les Accords de Gdansk de 1980, tant en ce qui concerne les possibilités d'action des forces indépendantes que lq limitation du pouvoir du Parti.En plus de la légalisation de toutes les associations dissoutes au cours de l'Etat de Guerre,'"le Syndicat "SOLIDARNOSC", "Solidarnosc Rolnikôw Indywidualnych"( syndicat des paysans); Niezalezny Zwiazek Studencki(NZS - Association
Indépendante des Etudiants ), l'oppositions anti-communiste obtenait des places dans
les institutions de l'Etat. Du point de vue de l'orthodoxie communiste - c'était une véritable révolution qui sappait les fondements mêmes du système : le mono^pole de l'organisation et de la représentation."

Cet accord prévoyait une lente évolution du système politique(...) Un partage du pouvoir n'était pas prévu par les communistes.
"Nous ne pouvons pas perdre le pouvoir pour un bulletin de vote" répétait le général Cz.Kiszczak . Le plan des généraux qui était de garder au Parti sa position dominante, s'est éffondré le 4 Juin 1989.(...)." Il faut reconnaître que lq victoire de "SOLIDARNOSC" était la conséquence d'une très bonne et efficace préparation : la liste des 261 candidats du Comité Civique
à été bouclée en deux semaines.; d'une excellente tactique : un seul candidat pour un mandat.; d'une imposante mobilisation sociale : ( 100 mille personnes se sont impliquées dans cette campagne avec le soutien de stars tant polonaises qu'étrangères.
"SOLIDARNOSC" obtint 260 sièges sur 560 que compte la Diète.
La victoire de Jaruzelski qui obtint la présidence se fit avec 1 seule voix. Le général Kiszczak ne réussit pas à former un gou-
vernement, car "SOLIDARNOSC" réussit à bloquer cette tentative. Jaruzelski accepta la candidature de T. Mazowiecki pour le poste de premier ministre - le 17 Août 89. Moscou approuva l'évolution de la situation , car Walesa avait déclaré que lq Pologne resterait dans le cadre du Pacte de Varsovie. Le gouvernement Mazowiecki regroupa l'ensemble des forces politiques
présentes au Parlement . Cette ligne politique a préservé la Pologne des tremblements brusques et des luttes fratricides; elle servit d'exemple d'un processus pacifique et négocié de sortie d'une dictature - aux pays voisins. A la fin de l'année 1989,
toute l'Europe du Centre-Est était libre.

















II. LA CHUTE DU COMMUNISME (DOSSIER) -

1. Interview de Stéphane Courtois par la radio protestante (le 5.X.)

Dnia 5.X.09, Radio Protestanckie nadalo bardzo interesujacy wywiad ze Stefanem Courtois, autorem slynnej ksiazki
"LE LIVRE NOIR DU COMMUNISME"("CZARNEJ KSIEGI KOMUNIZMU") - bardzo wtedy krytykowanej przez francuska lewicç, dla
ktôrej bylo to ostateczne zburzenie marzeń o sowieckim raju na ziemi.
Pan Courtois odpowiadał na pytania dziennikarki i wobec tego tę kolejność zachowamy w najważniejszych punktach, a resztę podamy w streszczeniu.
- Pierwsze pytanie tyczyło roli jaką odegrał w tej sprawie upadek Muru Berlinskiego. Czy rzeczywiście miało to tak wielkie
znaczenie dla upadku tego systemu?
St. Courtois : Był to w każdym razie najbardziej spektakularny moment tego procesu, który też wszystkich zafrapował. W dodatku żaden ze specjalistów tej dziedziny takiego obrotu sprawy się nie spodziewał. Był to przecież potężny mur, opatrzony drutami kolczastymi i strzeżony dniem i nocą.
A tu nagle, w jedną noc, ten mur pada - ku ogólnemu zdumieniu! Oczywiście, taki fakt musiał wszystkich zadziwić! Tym bardziej, że nikt nie przewidywał upadku komunizmu w najbliższych latach.
Kilka tygodni wcześniej zaledwie, N.R.D.zorganizowało przecież ogromną defiladę na cześć
40-ej rocznicy istnienia tego reżimu zwanego "demokratycznym", choć zbyt demokratycznym nie był. Zdumiało to wszystkich, z Niemcami zachodnimi i wschodnimi włącznie.
? 2 /- A przecież na tę rocznicę przyjechał sam Gorbaczow i powiedział ...
-St. Courtois - Rzeczywiście, przyjechał i był ogromnie oklaskiwany przez Niemców, którzy widzieli w nim reformatora komunizmu, podczas gdy ich stary przywódca, Honecker. niczego nie chciał ruszyć. Po oficjalnych uściskach. Gorbaczow powiedział jedno ważkie zdanie :
"Ludzie, którzy dali się wyprzedzić historii. nie pozostaną długo na swoich stanowiskach".
Honecker jednak tej wypowiedzi nie zrozumiał.


2;


III.KRONIKA KULTURALNA :

1. Nawet ptaki wracają - Alina T.Mitro .

Nawet ptaki wracają - relacja z Pierwszego Światowego Zjazdu Wilniuków 2009.

W dniach 9 - 16 sierpnia w Wilnie spotkało się około 1000 Polaków na Pierwszym Światowym Zjeździe Wilniuków. W ubiegłym roku w Wilnie odbył się też niezwykły kongres rozproszonych po całym świecie Litwaków, obywateli pochodzenia żydowskiego, których korzenie też pochodzą z Wilna zwanego przez nich" wschodnią Jerozolimą". Wielokulturowość Wilna to jego ważna cecha, a my Polacy sami musimy zadbać, by nasz udział w tworzeniu tego miasta i jego kultury nie był pomijany.
Wilniuki – to Polacy, którzy pochodzili, mieszkali, bądź tworzyli w Wilnie i na Wileńszczyźnie w dawnej Rzeczypospolitej. Jak szczegółowo wyjaśniono na stronie internetowej Zjazdu (www.wilniuki.lt) „Wilniuk – to dziecię Obojga Narodów. To wytwór państwa federacyjnego, złożonego z Korony Państwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. To ktoś, czyi przodkowie dzielnie przetrwali kolejne rozbiory państwa. Walczyli o nie w listopadowym i styczniowym powstaniach. Nie pozwolili się spacyfikować w trakcie I wojny światowej, przetrwali dramatyczne lata II wojny i stworzyli na Wileńszczyźnie poważny ruch oporu (AK). Nigdy nie poddali się rusyfikacji, germanizacji czy sowietyzacji i nawet rozrzuceni po najdalszych zakątkach świata pozostali Wilniukami (…) na Wileńszczyźnie zostało około 180 tys. Polaków. Była to społeczność znacznie przetrzebiona, z trudem zalizująca świeżo zadane – najpierw przez hitlerowców, potem przez sowietów – rany, pozbawiona warstwy inteligenckiej, ale niepokonana i niepokorna”.
„Wilno – europejska stolica kultury 2009” mogło z tej okazji pokazać dorobek kulturalny społeczności polskiej mieszkającej od wieków na Litwie. Organizatorzy uważali, że w obecnej dobie ważne jest podkreślanie roli Polaków i ich wkładu, jaki wniosła polska kultura w rozwój Wilna oraz całej Litwy od czasów Gedymina i Jagiełły, a także przypomnienie, jakże istotnego miejsca Wilna i Litwy w kulturze europejskiej na przestrzeni wielu wieków, gdy było ono obok Krakowa, jedną z metropolii Rzeczypospolitej. Należało teraz też odwołać się do bolesnej historii, zmuszenia wielu tysięcy Polaków do opuszczenia swoich domostw i porzucenia nieraz dorobku całego swojego życia i dorobku swoich przodków. Wyjeżdżali, aby przetrwać, aby uniknąć represji i wywózki na Syberię do sowieckich łagrów i obozów pracy. Moja babcia, już wtedy wdowa, wraz z synem z rozproszonego oddziału Łupaszki opuszczała Wileńszczyznę dosłownie z jedną torebką w ręku. Dramatyczna decyzja, by uniknąć represji za męża lekarza, syna powstańca, za herbowy majątek, za polskość. Dziadkowie moi po kądzieli, podobnie jak ona, w ostatniej chwili zdążyli wyjechać. Niełatwo było opuścić im swój ukochany Biały Dworek koło Nowoświęcian i własną ziemię, nad którą pojawiały się ponoć najpiękniejsze na świecie obłoki.
Jechałam do Wilna nie po raz pierwszy, ale bardzo ciekawa zdarzeń, które zapowiadano. Zaplanowano mnóstwo imprez kulturalnych i atrakcji. Urodzona po wojnie już na innych ziemiach, wciąż potrzebuję (jestem głodna) żywego kontaktu z Wilniukami, którzy przerzuceni na Ziemie Odzyskane wpływali na moją osobowość w rodzinie i w szkole, na podwórku i na ulicy mazurskiego miasteczka, w którym przyszło nam żyć. Okazało się, że tak jak ja, stęsknionych za Wilnem, przyjechało z całego świata ok. 1000 osób. Poznałam teraz Wilniuków nie tylko rozproszonych po całej Polsce w jej aktualnych granicach, ale mieszkających w San Paulo, Belgii, Szwecji, Ukrainie i nadal w Wilnie i jego okolicach. Prezes komitetu organizacyjnego pan Władysław Wojnicz dwoił się i troił, aby wszystko odbyło się zgodnie z projektem, aby atmosfera spotkania służyła każdemu, abyśmy wynieśli niezapomniane wrażenia, abyśmy też tu znów powracali. Wyposażeni w specjalne karty i znaczki zjazdowe biegaliśmy po ulicach Wilna wręcz z imprezy na imprezę. Codziennie można było chodzić ulicami Wilna z przewodnikiem albo trasą Wilno pielgrzymkowe lub trasą Wilno literackie. Codziennie w innym kościele odbywały się Godziny Żywej modlitwy. Młodzież mogła się wybrać na dwudniowy spływ kajakowy Wilią „Śladami hrabiego Tyszkiewicza” lub rajd rowerowy „Literackimi śladami Wilna”. Wieczorami w Domu Nauczyciela odbywały się pokazy filmowe o różnej tematyce, a w kinie Skalvija dawniej zwanym Panoramą odbywał się letni festiwal polskich filmów fabularnych. Zorganizowano szereg ciekawych wystaw. Odbywały się liczne koncerty i spotkania. W pobliżu ambasady zorganizowano też jarmark rzemiosła artystycznego, gdzie można było zjeść chleb ze smalcem, pokosztować słynnych potraw wileńskich, a także kupić wyroby rękodzieła ludowego i pogawędzić aliści po wileńsku.
Każdego dnia w „Salonie Wilniuka” – w Domu Kultury Polskiej w Wilnie prowadzono niezwykle ciekawe dyskusje poświęcone życiu artystycznemu, naukowemu czy też architekturze przedwojennego Wilna. Duże zainteresowanie wzbudziło spotkanie z wnuczką Stanisława Moniuszki panią Klarą Moniuszko. Jest również z zawodu pianistką i muzykologiem, twórcą Fundacji Moniuszkowskiej we Francji propagującą polską muzykę. Losy wojny sprawiły, że urodziła się w Teheranie i mieszka w Paryżu, ale po polsku mówi świetnie.
Wnuk Ferdynanda Ruszczyca poza przedstawieniem swoich wspomnień pokazał przepiękny film o życiu swojego dziadka, jego rodzinie, jego twórczości artystycznej i społecznej. Znamienne, że gdy w 1919r. Polska odzyskała niepodległość Ferdynand Ruszczyc porzucił malarstwo i podjął różnorodne działania na rzecz tej wymarzonej i wreszcie niepodległej. Między innymi były to działania pedagogiczne jako dziekana Wydziału Sztuk Pięknych odrodzonego wtedy Uniwersytetu Wileńskiego. Zasłynął jako twórca niezwykłych scenografii teatralnych jak Cyd Corneila czy Noc Listopadowa Wyspiańskiego. Modląc się w Ostrej Bramie mam zawsze świadomość, że to Panu Ruszczycowi zawdzięczamy ciekawy wystrój kaplicy wraz z przepięknie wykutą ze srebra litanią. Ferdynand Ruszczyc pozostawił wiele takich śladów swojego kulturowego i duchowego przewodnictwa. Stał się sumieniem Wilna II Rzeczypospolitej.
Na spotkaniu z Panią Jolantą Halkiewicz spokrewnioną z Ludomirem Slendzińskim, którego obrazy przywiozła też nasza Galeria z Białegostoku na specjalną wystawę do Wilna, można było usłyszeć o kolejnych wstrząsających losach rodziny kresowej. To 15-letnia rozłąka z matką Marylą Rogalewicz przebywającą w sowieckich łagrach i brak ojca, oficera września 1939r. zamordowanego w Katyniu. W życiorysie ojca pani Jolanty odnajduję wątek legionisty z 13 pułku Ułanów Wileńskich, który łączy się z moją rodzinną lekcją historii i postacią brata mojej babci Witolda Szczemirskiego. Pani Jolanta przypomniała mi znane powiedzenie „Mina dziarska, postać pańska, to 13 jest ułańska”. Losy jej rodziny opisano w jednym z ostatnich numerów „Ananke” wydawanym przez Miejską Galerię Slendzińskich w Białymstoku.
Bardzo wymowny jest tytuł książki „Nawet ptaki wracają” - napisanej i prezentowanej przez młodą poetkę i dziennikarkę Leokadię Komaiszko rodem z Bujwidz. To tom reportaży o krzyżowych drogach polskości od Kazachstanu po Litwę. Autorka wyjechała teraz do Belgii - i też powraca, należąc już do pokolenia Wilnian urodzonych po wojnie. Podczas spotkania z poezją można było usłyszeć deklamację jej własnych przepięknych wierszy, a książkę omawiano w czasie dyskusji o kondycji polskiej poezji od Mickiewicza do czasów współczesnych.
Wieczór poezji prowadził sam Romek Mieczkowski, poeta i prozaik należący do pokolenia tych, co zostali w Wilnie i tworzyli polską kulturę. Niedawno otrzymał prestiżową nagrodę z Ministerstwa Kultury w Polsce. Prowadzi z rodziną jedyną polską galerię w Wilnie, znaną jako Galeria Znad Wilii i wydaje niezwykle ciekawy i wartościowy kwartalnik pod takim samym tytułem. Stanowi on kopalnię informacji o sprawach kultury i sztuki na Wileńszczyźnie i nie tylko, o sprawach Wilniuków i Polaków związanych z Wilnem, a także twórców innych narodowości. Teraz też mogliśmy posłuchać wierszy litewskich i białoruskich, ale mnie najbardziej urzekały słowa poezji polskich kresowian pani Teresy Markiewicz, Józefa Szostakowskiego, Wojciecha Piotrowicza, Aleksandra Sokołowskiego i Henryka Mażula. Przypomniano poezję Sławka Worotyńskiego. Miło mi było, że wieczór poezji zakończono odczytaniem prześlicznego wiersza o Wilnie dr Alicji Rybałko, mojej koleżanki genetyka, która nie mogła teraz osobiście przybyć z Münster w Niemczech, gdzie obecnie mieszka. Jej poezja cieszy się dzisiaj ogromną popularnością i uznaniem. Jest śpiewana przez Kapelę Wileńską. Na jej podstawie powstał niezwykły musical z muzyką Zbigniewa Lewickiego pt. Alicja w krainie Wilna.

Deklamacje wierszy odbywały się w salonie „Arka” wśród niezwykłych pocztówek Kuby Kozłowskiego, który pokazał na wystawie tylko część ze swej kolekcji. Jego zbiory liczą 30 tys. pocztówek z Wileńszczyzny, a najstarsze z nich, które widziałam były drukowane w 1898 roku, nota bene w roku urodzenia mojej babci Mani.
Z wielką przyjemnością słuchałam, kiedy w Salonie Wilniuka omawiano działalność profesorów Uniwersytetu Stefana Batorego. Zwróciłam uwagę na zasługi prof. Wysłoucha - dziadka mojej koleżanki z genetyki z Wrocławia. Należał do grupy prawników, która poświęciła dużo czasu i uwagi, aby zabezpieczyć następnym pokoleniom dostępne wtedy dokumenty dotyczące Unii Polsko-Litewskiej. Teraz plon ich pracy można podziwiać w muzeum litewskim u podnóża góry Zamkowej na czasowej wystawie o Unii Polsko-Litewskiej wystawionej przez Litwinów. Dużo też słów poświęcono działalności Jędrzeja Śniadeckiego. Dr Zbigniew Siemionowicz zaś zaprezentował swoją nową książkę o działalności słynnego Ośrodka Medyczno-Chirurgicznego w Wilnie. To ważna działalność edytorska naszych Wilnian. Dzisiaj coraz częściej dowiadujemy się z artykułów anglojęzycznych o sukcesach naszych polskich profesorów USB z okresu międzywojennego, których nazwiska są bezprawnie pisane po litewsku i ich osiągnięcia odbierane przez światową społeczność naukową nie tak, jak byśmy tego pragnęli.
W salonie, podczas dyskusji, nie pominięto też znaczących osiągnięć dla naszej kultury i nauki wileńskich Polaków działających po II wojnie światowej, zwłaszcza kiedy w latach 90-tych odzyskano na Litwie niepodległość. Polską tradycję przypomniał Związek Polaków na Litwie, Stowarzyszenie Naukowców Polaków na Litwie czy Stowarzyszenie Lekarzy Polskich. Przypomniały mi się wtedy wielokrotne wyjazdy na konferencję „Nauka a jakość życia” czy wykłady w Szpitalu Czerwonego Krzyża, a także wykłady dla polskiej młodzieży rozpoczynającej naukę w polskim uniwersytecie. Miałam też przyjemność wykładać moją genetykę dla naukowców litewskich na Uniwersytecie Wileńskim w Centrum Medycznym w Santariszkach. Wówczas Wilno dawało poczucie wolności przedstawicielom całej Polonii, a także Polonii Medycznej, której światowy zjazd odbył się w Wilnie w 1994r. Teraz od dr Bronisławy Siwickiej byłego ordynatora oddziału chorób wewnętrznych szpitala Czerwonego Krzyża w Wilnie dostałam książkę z 20-letniej już działalności Stowarzyszenia. Wydaje się, że to tak niedawno był jego początek i tak dużo zdołano osiągnąć.
Przypomniało mi to również inaugurację roku akademickiego na naszej Uczelni w 1992/1993, kiedy na ręce JM Rektora prof. Andrzeja Kalicińskiego – prof. Brazis i dr Siwicka wręczali obraz z Ostrej Bramy. Wtedy to młodzież z wileńskich polskich szkół rozpoczynała studia w naszej Uczelni. Wspierani przez Wspólnotę Polską i Ministerstwo Zdrowia w Polsce mogli kontynuować swoją edukację w ojczystym języku.
Na naszej Uczelni była grupa profesorów z wileńskimi korzeniami lub związani z Uniwersytetem Stefana Batorego w Wilnie: pan prof. Józef Musiatowicz, prof. Legieżyński, prof. Jerzy Borowski i prof. Sabina Chyrek-Borowska, prof. Eleonora Jankowicz, prof. Michał Małofiejew, prof. Wiktor Łotocki, prof. Roman Kordecki, prof. Michał Pryszmont, prof. Antoni Tołłoczko, Prof. Beata Kiersnowska-Rogowska. To byli moi profesorowie. Słuchałam ich wykładów. U nich zdawałam egzaminy i ta nostalgia za moimi studenckimi czasami towarzyszyła mi również podczas tego zjazdu Wilniuków. Teraz już za większość moich profesorów mogłam się tylko pomodlić, bo odeszli już na tamtą stronę i nigdy już nie zapytam ich o wileńskie dzieje. Chodziłam teraz tymi samymi ulicami, co oni kiedyś w młodości. Zachodziłam do tych samych kościołów. Niespodziewanie i z wielką radością powitałam teraz w Wilnie dr Marię Sielanko-Baranowską, moją dawną asystentkę z pediatrii z czasów studenckich. Dopiero teraz dowiedziałam się o jej wileńskich korzeniach i tragicznych losach ojca zamordowanego w Katyniu oraz poznałam losy jej dzielnej matki Eugenii. Tablica ku ich pamięci, wmurowana niedawno w kościele w Turośni Kościelnej może nam oferować chwile zadumy nad naszymi trudnymi najnowszymi dziejami.
Codziennie w innym kościele organizowano nam msze św. Można się było modlić i wysłuchać niezwykłych homilii po polsku. W Ostrej Bramie odbyła się Msza inauguracyjna pod przewodnictwem ks. kard. Gulbinowicza. Potem spotkaliśmy się w pięknym kościele barokowym św. Kazimierza, w kościele św. Teresy, św. Rafała czy też nieustannie polskim kościele Dominikanów pod wezwaniem św. Ducha. Modlono się w naszej intencji też w kościele św. Krzyża, gdzie znajduje się obraz Miłosierdzia Bożego „Jezu ufam Tobie”, namalowany przez Kazimirowskiego, artystę malarza zmarłego w Białymstoku. Niedawno wmurowano tam tablicę z wizerunkiem Sługi Bożego Michała Sopoćki, związanego teraz tak silnie z Białymstokiem.
Mszę 15 sierpnia, w dzień Wojska Polskiego, w rocznicę Cudu nad Wisłą i w dzień Matki Boskiej Zielnej odprawiono w kościele Franciszkanów pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Boskiej. Wstrząsające rozmiarem zniszczenia, ale piękne barokowe mury. Ołtarz główny stoi jeszcze na cegłach, a w bocznym ołtarzu biała figura Matki Boskiej Brzemiennej. Zrujnowany kościół zaczyna się dopiero odnawiać po sowieckich czasach, kiedy służył jako magazyn. Po mszy procesja. Wszyscy nieśliśmy w ręku bukiety z polnych kwiatów i ziół. Szliśmy tłumnie po dziedzińcu pośród starych lip i śpiewaliśmy polskie pieśni kościelne. Przysłuchiwał się nam na czarnym bazaltowym pomniku dobroczyńca wileński Józef Montwiłł - twórca Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Wtedy powróciły do mnie jak echo słowa wcześniej wypowiedziane przez młodego księdza Józefa Aszkiełowicza z Mejszagoły, dawnego pilota sowieckiej armii: „Czekamy tu w Wilnie na Was, Polacy z Macierzy i ze świata. Możecie się przekonać tu, że nie zapomnieliśmy naszego języka. Tu się po polsku codziennie modlimy i zawsze o was pamiętamy”.
Osobistym moim przeżyciem było też spotkanie panią dr Marią Randomańską z Belgii. Nie była tu od czasów wojny. Razem odwiedziłam z nią dom jej ciotki, naprzeciwko kościoła Św. Teresy, gdzie mieszkała na stancji w czasach szkolnych. Była bardzo wzruszona i powoli odtwarzała obraz tamtego podwórka z dzieciństwa spędzonego tuż koło Ostrej Bramy. Na „jej” podwórze nadal zaglądały wieże kościoła bazylianów, gdzie w klasztorze znajdowała się cela Konrada i powracała pamięć zamkniętego tam Adama Mickiewicza przed zsyłką. Do podwórza domu przy Zaułku Bernardyńskim, gdzie Mickiewicz pisał Grażynę poszłyśmy z nią razem wieczorem, by wysłuchać, pomimo deszczu, wspaniałego recitalu Luby Nazarenko, niedoścignionej wykonawczyni ballad i romansów. W klimacie z Pana Tadeusza, w moim odczuciu, był koncert na zakończenie kongresu, gdzie wystąpili wspaniali cymbaliści z Ełku, świetny nasz podlaski zespół z Szypliszek, a także panie z Węgorzewa z wileńskimi przyśpiewkami swojej młodości. Całość prowadziła jak zwykle niezrównana Anna Adamowicz.
Natomiast, kiedy na Rynku Ratuszowym pojawiły się polskie zespoły: Wileńszczyzna, Solczanki, Wilia, Zgoda, Sto Uśmiechów poszukiwałam znajomych lekarzy wśród wykonawców. W ten sposób znów spotkałam niezmordowaną panią dr Weronikę Duchniewicz, pulmonologa z Solecznik Wielkich, którą poznałam przed laty podczas medycznych konferencji. Solistką zespołu Wileńszczyzna kierowanego przez pana Jana Mincewicza jest nadal dr n. med. Natalia Sosnowska, specjalistka ginekolog, doktorantka z naszej uczelni i wychowanka profesora Macieja Jóźwika. Jej piękny głos mogliśmy też ponownie podziwiać podczas wykonywania partii solowych w impresjach jazzowych Zbigniewa Lewickiego rozlegających się późnym wieczorem. To był niezwykły koncert, nie mniej inspirujący niż poprzedniego dnia rozbrzmiewający na całe Wilno koncert w wykonaniu Maryli Rodowicz i zespołu Skamp. Słynna jest apteka dziadka Maryli „Pod łabędziem”. Sam eksponat łabędzia, teraz dość już podniszczony, ponoć jeszcze tkwi gdzieś u Litwinów na Zarzeczu. Odnowiony niedawno, staraniem Rodowiczów, jeden z ołtarzy w kościele pobernardyńskim, może on stanowić bardziej trwałą pamiątkę bytności tego rodu w Wilnie.
Szczególnie przejmująca była wystawa przywieziona z Gdańska pt. „Co kryły walizki repatriantów” prezentowana w Domu Kultury Polskiej. Odwołuje się do dramatu roku 1945, kiedy na ulicach Wilna pojawiło się obwieszczenie Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego o utworzeniu Socjalistycznej Republiki Litwy i konieczności wyjazdu. Na wystawie są zdjęcia dawnych domostw, zaścianków i ich mieszkańców, sprzęt gospodarstwa domowego i inny, zwierzęta, liczne dokumenty i książki. Odtwarza chwile opuszczania ukochanych miejsc przed wyjazdem w nieznane. Moja koleżanka, ornitolog dr Maria Wieloch, wyjaśniała mi pochodzenie zdjęć rodzinnych, które zostały umieszczone na wystawie. Nie zabrakło tam lekarzy i naukowców. Można o tym napisać całą książkę. Najbardziej jednak wzruszającą chwilę przeżyłam, gdy Maria pokazała mi swoja osobistą pamiątkę. To był obrazek przedstawiający Matkę Boską z aniołami i Pana Jezusa wśród baranków. Na odwrocie odczytałam równe odręczne pismo: „mojemu Duszkowi i jej mamusi od ojca i męża”. Obrazek ten znajdował się w rzeczach, które przekazano rodzinie z więzienia na Łukiszkach. Ojciec Stanisław został zamordowany w Ponarach na dwa miesiące przed urodzinami Marii. Nie wiedział czy będzie miał syna czy córkę, dlatego nazwał ją duszkiem - pomyślałam. Tego samego dnia pojechałyśmy na Ponary, aby razem z Marią zapalić świeczki przy polskim mauzoleum więzionych w wileńskich Łukiszkach bohaterów walczących przeciwko okupantom o wolność tych ziem. Na tablicach widać nazwiska wielu polskich bohaterów. Oni zginęli, bo byli Polakami. Ojciec Marii miał 40 lat, mój wujek Piotr Szczemirski 50 lat. Niemało było w wieku 16–21 lat. Kwiat naszej młodzieży rozstrzeliwanej rękoma braci Litwinów.
W Domu Kultury Polskiej, w pomieszczeniu, gdzie znajdowała się wystawa o walizkach repatriantów wmurowane są trzy niezwykłe tablice poświęcone Polakom zasłużonym w walce z okupantem. Przy tablicy poświęconej „Wilkowi” Aleksandrowi Krzyżanowskiemu pan Siemaszko z Bydgoszczy opowiadał mi o swoich przeżyciach tamtego czasu, 4-rech wyrokach śmierci i 10-letnim pobycie w więzieniu.
Udział w Światowym Zjeździe Wilniuków miał wiele wymiarów i barw. Wiemy na pewno, że będziemy to wciąż powracać myślą, sercem i całym sobą.
/Users/casimireditionscasimirlegrand/Desktop/Foto 1-2.jpg
Foto 1. Moje spotkanie z dr Weroniką Duchniewicz
Foto: Bronisława Kondratowicz
Foto 2. Prof. Alina Midro wśród współczesnych poetów wileńskich
Foto 3. Fragment wystawy: „Co kryły walizki repatriantów”


















----------------------------------------

L'ACTUALITE SOCIALE ET JURIDIQUE :
Chers amis,
Jean Léonetti a rendu hier son rapport sur l'autorité parentale. Nous l'avons eu entre les mains. Vous trouverez ci-dessous un communiqué de presse que nous avons fait partir hier après-midi.

Nous pouvons nous réjouir des conclusions de ce rapport qui reprend la plupart de nos préconisations.

Je vous remercie encore de votre mobilisation immense. Grâce à vous nous avons, pour l'instant, obtenu gain de cause.

Cependant, nous devons rester extrêmement vigilants sur la suite qui sera donnée à ce rapport et au projet de loi qui en découlera.
Vous pouvez passer ce communiqué de presse à vos contacts en leur précisant de rester prêts à réagir en cas de besoin.

Bien à vous tous et merci encore d'avoir soutenu notre action.

Béatrice Bourges
Présidente de l'Association pour la protection de l'enfance
Porte Parole du Collectif pour l'enfant

COMMUNIQUE DE PRESSE DU COLLECTIF POUR L'ENFANT
Paris le 09 octobre 2009
Monsieur Jean Léonetti vient de rendre au premier ministre, son rapport sur l’intérêt de l’enfant, l’autorité parentale et les droits des tiers.

Le Collectif pour l’enfant et ses soixante dix associations remercie monsieur le député Jean Léonetti pour le remarquable travail d’évaluation de la loi sur l’autorité parentale accompli par lui et dont il rend compte aujourd’hui au Premier ministre.

Le collectif pour l’enfant se réjouit tout d’abord de ce que le bon sens et le réalisme juridique ont inspiré les propositions faites dans le cadre de ce rapport. Il souhaite que ce rapport contribue à situer les discussions concernant l’autorité parentale dans un contexte serein et libéré des annonces médiatiques et idéologiques mais centré sur la réalité des besoins des familles et des solutions juridiques existantes.

Le collectif pour l’enfant se réjouit de la perspective dans laquelle est replacée la discussion, à savoir l’intérêt de l’enfant, lequel est rappelé comme fondement de l’autorité parentale dès le titre du rapport. L’avant projet de loi, centré sur les droits des tiers, avait en effet quelque peu mis l’intérêt de l’enfant au second plan alors qu’il doit rester premier en matière d’autorité parentale.

Le collectif pour l’enfant se réjouit encore de ce que les risques d’un partage de l’autorité parentale par convention sont identifiés : le rapport relève en effet que la convention est « un outil en partie inadapté aux séparations familiales » et que ce mécanisme comporte le risque d’une « insuffisante prise en compte de l’intérêt de l’enfant » et de la « dilution de l’autorité parentale ». S’il doit être envisagé, le partage de l’autorité parentale par convention doit donc être mieux encadré.

En ce qui concerne les liens entre l’enfant et un tiers ayant partagé sa vie, le collectif approuve totalement le rapport lorsqu’il relève que le maintien systématique des liens entre l’enfant et un tiers est un droit qui comporte des risques notamment en raison de la généralisation de la mesure. En effet, l’intérêt de l’enfant de maintenir des liens avec le tiers « doit être démontré et ne peut être simplement présumé ». En outre, le collectif est convaincu que, ainsi que le relève le rapport, la demande des tiers « ne doit pas être surestimée » et qu’elle est déjà « déjà satisfaite par le code civil ».

Pour finir, le collectif se réjouit de ce que le rapport ouvre des perspectives positives en faveur de l’enfant, ce qui mérite d’être salué, en proposant de repenser les relations familiales et en particulier les conflits entre adultes dans le cadre de la médiation familiale. La médiation familiale « relève aujourd’hui de services éparpillés et mal financés pour un rôle encore trop marginal », alors que le règlement des questions liées aux enfants pourrait se faire en amont grâce à la systématisation de la médiation familiale. Le collectif approuve l’objectif de développer une « culture de médiation ».

Le collectif pour l’enfant et ses soixante dix associations reste néanmoins plus vigilant que jamais quant au devenir de ces propositions et entend bien continuer à défendre l’intérêt de l’enfant dans ce dossier.

Béatrice Bourges
Porte Parole du Collectif pour l’enfant
www.collectifpourlenfant.fr, collectifpourlenfant@yahoo.fr
Contact : Collectif pour l’enfant - 06 50 21 62 35



LES CHANSONNIERS - SOIRÉE AU 123 BOULEVARD DE MENILMONTANT- LE 10.X.09 à 20 h.

Samedi 10 octobre 2009 à 20 heures
LES CHANSONNIERS
113 boulevard de Ménilmontant
Paris 75011 métro Ménilmontant
ENTREE LIBRE
Présentent co-plateau

CLAUDIO ZARETTI
et Bernard Clauss deuxième guitare.
Auteur-compositeur italo-suisse. Textes simples et concis parlant du départ, du déracinement, de l'immigration. Ses musiques solidement charpentées oscillent entre les influences méditerranéennes et des accents country voir rock.
claudiozaretti@aol.com myspace.com/claudiozaretti


STANISLAS RUDNITZ
accompagné à la guitare par le compositeur et arrangeur Hervé Morisot.
Synthèse entre la chanson française et les musiques du monde, auteur-compositeur d'origine polonaise, grande variété rythmique et mélodique.
stanrudnitz@free.fr myspace.com/stanrudnitz

Tél. 01 43 72 76 31