wtorek, 13 marca 2012

Teczka nr 140/III 2012 ROZMOWY



Stanisław Ackerman. Zapętlony


Stanisław Ackerman ma osiemdziesiąt lat, lecz żaden z niego senior. Chodzi stanowczo i tak rześko, żeby nikt go nie dogonił. Każdy krok stabilizuje laską, która wrosła w jego ciało. Tupie nią niczym herold przed wejściem monarchy. Gdy przedłuża nią rękę, żąda ciszy... Gdy robi z niej śmigło – wyraża zadowolenie. Zerka przy tym w niebo, lecz nie szuka w nim Boga, a siebie samego. Zapomnianego Pana przestworzy.

W środowe przedpołudnie Stanisław Ackermana zatrzymuje się przy każdej napotkanej osobie na lotnisku. Ucina pogawędkę, tupie chwilę laską, ale zanim odejdzie, zapatrzy się w oczy tak głęboko, jak tylko zdoła. Chce poczuć w nich przeszłość – tę, gdy miał u stóp cały świat. W niej czuje się jak w domu, bo dziś jest tylko wwąskim przedpokoju.

Trudno nadążyć za Ackermanem. Problem z tempem kroków ma nawet syn jednego z młodych pilotów, który pobiegł za nim po płycie lotniska z książką o lotnictwie sportowym. Zapewne po autograf. Mowa w niej o osiągnięciach w akrobacji lotniczej. Wyniki Stanisława Ackermana pojawiają się w niej kilkukrotnie.

W roku 1960 mistrz Polski w akrobacji samolotowej oraz zdobywca 21. miejsca na Mistrzostwach Świata w Bratysławie. Później dwa lata z rzędu – trzeci w kraju. Węgry, Budapeszt i kolejna walka o tytuł najlepszego pilota na świecie – tym razem pozycja 11. Po tych zawodach nazwisko Ackermana rozpływa się, znika.

– Co za głupota! Przecież to w latach 50. a nie 60. osiągałem najwięcej – wypala pilot. – O tym mogliby napisać! Nie ma tego? Może to drugie wydanie książki… W pierwszym muszę być.

4 godziny w 15 minut

Nad lotniskiem roztaczają się burzowe chmury. Sine niebo budzi w Ackermanie grozę. Przypomina sobie walkę w szybowcu o pierwszy diament do złotej odznaki (najwyższego odznaczenia w lotnictwie cywilnym). Aby go zdobyć, musi bez maski tlenowej wejść na wysokość 5000 tysięcy metrów. Wyżej się nie da, bo człowiek nie ma już czym tam oddychać. Ackerman startuje i po chwili widzi, jak z daleka nadciągają granatowe chmury. Nie wie, że zaraz Polską wstrząśnie chyba największa burza lat 50. Wysokość 5 tys. m. pokonuje bez przeszkód. Osiąga ją w niecały kwadrans. Wznosi się z prędkością 45 m/s. Tak szybko latają tylko odrzutowce. Po pokonaniu 5 tys. m wpada w burzę. Traci kontrolę nad maszyną. Burza niesie go w nieznane. Bezsilny patrzy na wysokościomierz – 7,5 tys. m. Mija granicę śmierci o 2,5 km. W tej samej chwili traci noszenie. Burza wypluwa go z centrum. Do tej pory starcza mu tlenu. Wznosił się tak szybko, że jego resztki pozwalają mu oddychać. Jednak grad (wielkości kurzego jaja) niszczy kabinę szybowca i uderza Ackermana w prawe oko. Pilot traci przytomność na 5 tys. m. Budzi się 2 km przed ziemią ze śniegiem w kabinie.

– W górze pożegnałem się ze światem. Przed katastrofą mignęła mi tylko zieleń drzew – opowiada.

Lot trwa 29 minut. Ackerman rozbija się na podwórku czyjegoś gospodarstwa. Jego właściciele wyciągają go z szybowca i kładą w swoim domu. Pilot wyrywa się i ucieka.

– Podbiegam do maszyny, wyciągam barograf (urządzenie rejestrujące ciśnienie na danej wysokości). Słyszę: tyk, tyk, tyk… Działa! Mam swój wynik – krzyczy. – Każę tym ludziom dzwonić do Aeroklubu Pomorskiego i powiedzieć, żeby ktoś stamtąd przyjechał po mnie. A gospodarze, że oszalałem. Wykręcili numer na pogotowie i mówią: spadł u nas pilot z nieba, puchnie i zwariował! Ackerman patrzy na dyplom, w którym Międzynarodowa Federacja Lotnicza (FAI) gratuluje mu diamentu. Czyta go jak swój wyrok śmierci, bo w trakcie tego lotu miał zginąć 5 razy. W niedalekiej przyszłości Stanisław Ackerman otrzymuje drugi diament do złotej odznaki. Jest wówczas prawdopodobnie pierwszą i najmłodszą osobą na globie, która zdobywa to odznaczenie. Zdarza się, że wielu doświadczonych pilotów nie ma nawet złota.

Gówniarz na szczycie

Ackerman wykręca laską śmigło. Przypomina sobie, jak zagrał na nosie wszystkim pilotom świata, rzucając się na dotąd nieosiągalne zadanie. FAI uznaje trasę trzystukilometrowego trójkąta (figury, po bokach której porusza się pilot) za niewykonalną. Nikt nie potrafi ukończyć wyzwania. Zebrani w Paryżu mistrzowie świata lotnictwa żądają usunięcia tej figury z planu lotów. To jednak pobudza ambicję młodego pilota.

21-letni Ackerman pokonuje długość trójkąta. Ustanawia rekord świata. – Nie chciałem lecieć, ale namówił mnie inny szybownik. Byłem gówniarzem. Po trójkącie skończyłem raczkować. A mówili, że jest NIEWYKONALNY! Nie byle co, no nie? – odpowiada sam sobie.

Aeroklub Pomorski nosi imię gen. Stanisława Skalskiego. Patron toruńskiego lotniska walczył w bitwie powietrznej o Anglię. Dowodził dywizjonem 306 i 316. Każdy pilot zna jego osiągnięcia i liczbę zestrzelonych samolotów. Ackerman jest czwartą osobą w życiu Skalskiego, która mówi do niego na „ty”. Przypomina sobie, jak własne sukcesy pieczętowali szklaneczkami whisky. Jeden chwalił drugiego za historię, drugi wierzył w pierwszego i jego przyszłość.

Najlepszy pilot-strzelec II wojny światowej nie kryje uczuć względem Ackermana.

– Kiedyś powiedział do mnie: „Akuś, gdybyś ty urodził się chociaż 20 lat wcześniej… Byśmy w Anglii we dwójkę wszystkie niemieckie myśliwce zestrzelili!”.

Po kryjomu w NRD

Laska wypada Ackermanowi z ręki. Jej brak go paraliżuje. Stoi i milczy. Szybko ją podnosi, energicznie wymachuje i przywraca krążenie swoich opowieści.

Pewnego dnia otrzymuje ofertę objęcia posady trenera kadry Polski. Przygotowuje pilotów do mistrzostw świata w akrobacji samolotowej. Długo nie cieszy się stanowiskiem. Wylatuje za niesubordynację, czyli za to, co zawsze – za zbyt długi język.

– Wciskam do łba tym urzędasom z Aeroklubu PRL, że jednego faceta nie dopuszczę do mistrzostw. Jest za głupi na pilota i tyle! Zaraz wypieprzyli mnie ze stanowiska. Pilot odgrywa się państwu. Ucieka do NRD i tam kopie dół, w który ma wpaść Polska Ludowa. I wpada. Ackerman ma tydzień na wytrenowanie niemieckiego pilota Ervina Bleski.

– Kto zdobywa tytuł mistrza, mówić nie muszę – rzuca i odwraca się na pięcie.

Znika w alei drzew, machając laską na lewo i prawo.

Lustrzana śmierć

Ackerman wyraźnie zadowolony kołysze laską. W myślach słyszy oklaski publiczności. Już przeniósł się na lotnicze Mistrzostwa Świata w Lesznie z 1958 r. Z Tadeuszem Śliwakiem, kilkukrotnym mistrzem Polski w akrobacji szybowcowej, Ackerman trenuje w chmurach figurę, o której nie słyszał świat pilotów. Po pół roku pokazują ją w Lesznie. Publiczność przeciera oczy na widok dwóch szybowców lecących naprzeciwko siebie, które następnie wzbijają się w górę i w pionie kontynuują lot. Nikt nie spodziewa się tego, co za chwilę nastąpi. Nikt też nie wykona tego w przyszłości. Widownia wstrzymuje oddech, gdy dostrzega, że maszyny, tworzące swe lustrzane odbicia, zbliżają się do siebie. Dyrektor imprezy już wie, że powinien odebrać pilotom licencję za ten szaleńczy pokaz. Nie chce trupów. Omal nie mdleje, widząc, jak szybowce Ackermana i Śliwaka na końcu figury… dotykają się w kołami. Wykonawcy „lustrzanki” lądują. Publiczność nie pozwala im wyjść z maszyn. Niosą ich razem z szybowcami pod trybuny. Piloci idą do organizatora mistrzostw. Chcą oddać mu swoje licencję.

– Zabierzcie mi te papierki sprzed twarzy i cieszcie się, że w ogóle żyjecie. Wy jesteście pieprzonymi kamikaze! – wyrzuca im dyrektor.

Niech się boją

Kilka razy próbowano Ackermana ukarać za jego niechęć do komunizmu. Nie pomogło więzienie, porwanie, ani wojsko. Po wypowiedzianych przez niego słowach „Katyń to wina bolszewików, nie Niemców”, zapada wyrok – zsyłka na Syberię. Od wywózki ratuje go przypadkowo poznany ubek z działu lotnictwa. Partia wyłapuje moment i zaraz chce Ackermana resocjalizować. Ten odmawia. Widmo Syberii niczego go nie uczy. Władza czerwieni się ze złości. Ostatecznie postanawia: szaleńca nam nie potrzeba.

– W końcu system dał mi święty spokój. Komuniści uważali, że jeśli zwerbują do siebie Ackermana, to on rozwiąże im ugrupowanie razem z całym jego zarządem. Tu się akurat nie mylili, bo rozpierdoliłbym każdą partię.

Mr. Bread – Pan Chleb

Ackerman lata do Afryki przez 17 lat. W Sudanie, Egipcie i Etiopii spryskuje samolotem uprawy. Ratuje w ten sposób życie wioskom, bo gdy jednego dnia zjawi się w niej szarańcza, miejscowość następnego dnia umiera. Pilot nie może patrzeć na Addis Abebę pogrążoną w głodzie. Nie przepada za cesarzem Hajle Sellasje, którego czasami mija na uroczystościach. Mieszka w hotelu. Co dzień dostaje kilka bochenków chleba. Chowa je w reklamówce i wychodzi z nimi na ulicę. Tam czekają na każdym skrzyżowaniu głodne dzieci.

– Widok maluchów, które szukały jedzenia na śmietnikach, przerażał mnie. Więc zanosiłem im bochenki chleba. One co dzień wyczekiwały tego momentu. Jak widziały, że idę, piszczały z radości: Hej, Mr. Bread nadchodzi!

Stanisław Ackerman rozgląda się po swoim domu. Jego wzrok zatrzymuje stojący na szafie przedmiot – statuetka z brązu w kształcie wieży. To nagroda za zwycięstwo w warszawskich zawodach akrobacji lotniczej. Waży 10 kg i przedstawia na każdej ścianie większość dyscyplin sportowych. Lotnictwo znajduje się u szczytu statuetki.

– Nawet nie pokażę panu tej nagrody. Nie mam siły, by ją uradzić. Nie mam siły… – urywa osiemdziesięcioletni pilot.

piątek, 9 marca 2012

TECZKA NR 140 /III. 2012 OGŁOSZENIA

LES LETTRES à UN JEUNE POETE
de Rainer Maria RILKE
LE MARDI 3 AVRIL à 19 Heures à L'ENTREPÔT

HTTP://zalacznik.wp.pl/d666/RILKEENTREPOT.jpeg?p=2.2&t=IMAGE&st=JPEG&ct=QkFTRTY0&wid=10157&POD=1&type=NORMAL&zalf=Nowe&tsn=133240711610026259&sid=e75127a1e433371461fc2c8eaaf85f35

****************************************************************************


Bonjour, chers amis,
Je vous communique une information sur un concert qui aura lieu au Conservatoire supérieur de musique de Paris le 24 mars.
Ce concert va clôturer le colloque "Modèles naturels et scénarios imaginaires dans les oeuvres de P. Eötvös, F.-B. Mâche et de J.-C. Risset", organisé par le Centre de documentation sur la musique contemporaine et se déroulera en présence des compositeurs.
Samedi 24 mars 2012, 18h30
CNSMP
209, Avenue Jean Jaurès, 75019 Paris
Salle Emmanuel
1. Peter Eötvös : Kosmos (1961-1999) pour piano - par Georges Bériachvili
2. Jean-Claude Risset : Nature contre nature (1996-2005) Quatre exercices rythmiques, pour percussionniste et sons fixés sur support - par Thierry Miroglio
3. Peter Eötvös : Thunder - par Thierry Miroglio
4. François-Bernard Mâche : Nocturne pour piano et sons enregistrés (1985) - par Georges Bériachvili
Entrée libre dans la limite des places disponibles
(wstçp wolny w zaleznosci od liczby miejsc
Bien à tous,
Georges Bériachvili

*****************************************************************************

Jaromira, in memoriam.

Les apparences Jaromira, in memoriam.

Les apparences étaient trompeuses.
Derrière une timidité polie et une approche réservée, Jaromira cachait un solide et puissant tempérament artistique. C'était une artiste fertile et polyvalente aux horizons esthétiques larges où la jonglerie avec les pinceaux, brosses, crayons, ciseaux, plumes ne lui posait aucun problème technique.
Aucun territoire des arts plastiques digne d'être exploré ne lui était étranger. Comme un poisson dans l'eau elle se jouait des transparences de l'aquarelle, s'amusait des empâtements opaques de la gouache ou s'offrait des glissades de la peinture à l'huile.

Diplômée des Beaux-Arts de Varsovie en 1970 , élève du prof. Nacht-Samborski, Jaromira avait puisé dans l'atelier du peintre le goût pour le post-impressionnisme, pour le "colorisme" et aussi pour l'expression_nisme. Mais c'est surtout l'influence de son père, historien mais aussi fin aquarelliste, qui a été à ses débuts déterminante et à marqué à vie la création de sa fille.

Sous les aspects de femme posée et sage, Jaromira osait!
- Elle osait dépasser la tranquille représentation des aquarelles


TECZKA NR 140 /III. 2012 KRONIKA KULTURALNA


MUZEUM IMIENIA JÓZEFA KRASZEWSKIEGO W POZNANIU



Muzeum im Józefa Kraszewskiego w Poznaniu jest jednym z dwóch literackich muzeów stolicy Wielkopolski. O muzeum im.Henryka Sienkiewicza, na rogu Starego Rynku już pisaliśmy parę lat temu. W Muzeum im. J.Kraszewskiego bywam często jako zaprzyjaźniona z jego pracownikami. Mieści się w kamieniczce pod 13-ym przy ul.Woźnej , odchodzącej od Starego Rynku i jest często odwiedzane. Przychodzą zarówno dorośli interesujący się pisarzem jak młodzież szkolna bardzo ciekawa historii tego pisarza, ogromnej pracowitości i szlachetności. Jak bardzo byl ceniony jeszcze za życia świadczą nagromadzone w kamieniczce pamiątki ustawione w gablotach ,ofiarowane mu przez obywateli lub organizacje społeczne.

Szef placówki, p. Krzysztof Klupp, który mnie tym razem oprowadził po salach, potrafi o swoim ulubionym autorze opowiadać godzinami i zna dzieje każdej zachowanej po nim pamiątki.

Muzeum obchodzi w tym roku (2012) 26-lecie swego założenia przez poznańskiego kupca i bibliofila; p; Mariana Walczaka, wielbiciela Kraszewskiego, W swoich zbiorach miał 2000 książek samego pisarza i prac jemu poświęconych. Muzeum uzupełnia stale swoje zbiory. Posiada obecnie m.in. 230 pierwszych wydań jego dzieł.

W 1879 r; odbył się w Krakowie Jubileusz Kraszewskiego - na który zjechało mnóstwo ludzi ze wszystkich trzech Zaborów. Otrzymał tez mnóstwo darów - nawet z Paryża przysłano od Towarzystwa Historyczno -Literackiego klasyczny w stylu , brązowy kałamarz. Na zakończenie odbył się wtedy wielki bal w Sukiennicach.

Dlaczego Kraków wybrano jako miejsce tej uroczystości ? W Zaborze Austriackim Polacy mieli jeszcze stosunkowo najwięcej swobody działania i można było tam należycie urządzić Jubileusz .


*******************************************************************************************


Wieczór Piosenki Stana Rudnitza odbył się w kawiarence
pod 113, Bd; Ménilmontant. Tym razem było to spotkanie dwóch
piosenkarzy: polskiego i francuskiego tzn Stana R. i Claudia.
Spiewali na przemian czyli "en alternance". Były to dwa zupełnie
odmienne style piosenkarskie.
Nowością wieczoru była zaprezentowana przez Stana Rudnitza
jego pierwsza płyta obejmująca 10 piosenek, których teksty
ułożył sam , a melodie skomponował wspólnie ze znanym gitarzystą
Herve Morizot. z którym stale współpracuje.

Płyta nagrana w Studio OSTUD zawiera najlepsze piosenki Stana,
które w ciągu niejednego wieczoru odniosły sukces.
Wśród nich te, które i mnie się najbardziej podobają :
"Sur le quai de la Gare de l Est" i " Marseille"
"Wieczorom Piosenki " Stana towarzyszę od 6 lat i podziwiam
jego talent oraz staranność z jaką przygotowuje każdy swój
występ.
Maria

TECZKA NR 140 /III. 2012 ARTYŚCI STAMTĄD I STĄD


Nowe wystawy w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku

Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku zaprasza na uroczyste otwarcie dwóch wystaw 24.03.2012 o godz. 14.00

Galeria Oranżeria
Marcin Berdyszak "Niesdyskretne spojrzenie"
kurator: Mariusz Knorowski

Marcin Berdyszak studiował w PWSSP w Poznaniu w latach 19831988. Uzyskał dyplom z malarstwa w pracowni prof. Włodzimierza Dudkowiaka oraz z rzeźby w pracowni prof. Macieja Szańkowskiego. Od 1989 jest pracownikiem dydaktycznym ASP w Poznaniu, prowadzi pracownię warsztatów twórczości edukacyjnej na Wydziale Edukacji Artystycznej i (z ojcem prof. Janem Berdyszakiem) pracownię rzeźby i działań przestrzennych. W Instytutucie Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej prowadzi pracownię rzeźby. W latach 19992002 był prodziekanem Wydziału Edukacji Artystycznej ASP w Poznaniu, od jest 2002 prorektorem do spraw studenckich i współpracy z zagranicą, aktualnie jest rektorem] tej uczelni.
Marcin Berdyszak zajmuje się instalacją, obiektem i rysunkiem, swoje prace prezentował na różnych wystawach zbiorowych i indywidualnych w kraju i za granicą. Zainteresowania artysty skupiają się wokół problemów unifikacji, konsumpcji, stereotrypów wypracowanych przez kulturę i ich funkcjownowaniem w różnych kontekstach, nowych sentymentów i emocji prowokowanych sztucznie. Zajmuje się też nadużyciem jako formą osiągania doskonałości oraz zagadnieniem sztucznego instynktu.
Ostatnie realizacje dotyczą problemu tresury kulturowej, mechanicznego wartościowania rzeczywistości i standaryzacji odczuć i opinii dotyczących moralności.

Zdjęcie z archiwum artysty.

Galeria Kaplica
Czesław Kałużny "Marionetka"
Kurator: Anna Podsiadły

Na wystawie w Galerii Kaplica artysta zaprezentuje projekt, którego
założeniem jest instalacja złożona z zabawki dla dzieci – ruchomego
żołnierzyka, śpiewającego i ruszającego się w rytm piosenki zespołu
Queen „We will rock You” oraz projekcji wideo. Żołnierzyk oraz
wyświetlany film będą wchodzić ze sobą w interakcję dzięki
synchronizacji ruchów. Celem realizacji projektu jest zwrócenie uwagi
artysty na rolę prezydenta jako zwierzchnika wojsk, którego znaczenie
ogranicza się często do bycia „marionetką’ w grze politycznej i medialnej.
Czesław Kałuży (ur. 1970) ukończył Liceum Sztuk Plastycznych im.
Antoniego Kenara w Zakopanem. W latach 1997 – 2002 studiował w Akademii
Sztuk Pięknych w Warszawie. Dyplom uzyskał w pracowni prof. Grzegorza
Kowalskiego. Artysta tworzy rzeźby, instalacje oraz videoinstalacje.
Jest również autorem akcji i interwencji w przestrzeni publicznej.

TECZKA NR 140 /III. 2012 ROZMOWY


Psia Rosja

O tym, jak walczyć z samotnością przy użyciu telewizora, i jak ważne w życiu są „cieszydełka” – z Jackiem Hugo-Baderem rozmawiają Łukasz Pilip i Marta Zalewska.

Wierzy pan w reinkarnację?

– Nie mam wyjścia. To inspirujące spojrzenie na świat.

Kim był pan w poprzednim wcieleniu?

– To dziwnie, że pani o to pyta, ale jestem absolutnie pewny, że byłem psem.

Psem wałęsającym się po Rosji?

– Tego nie wiem. Ale z perspektywy psa dobrze jest pisać o tym kraju.

– Rosjanie pana akceptują?

– Oni są mądrymi i taktownymi ludźmi. Uwielbiam z nimi rozmawiać, nawet jeśli nie do końca zgadzam się z ich zdaniem.

– Pańscy rosyjscy rozmówcy zarzucają coś Polakom?

– Mam kolegę, Jurija, który zawsze powtarza, że Polska zdradziła Związek Radziecki, bo wolała sojusz z Amerykanami. On myśli, że Polakom było dobrze u boku Rosjan.

– Wyprowadza go pan z błędu?

– Oczywiście! Musi wiedzieć, że to Rosjanie byli okupantami Polski. Że to nie w jego mieście stacjonowały czołgi, tylko w moim. My w luksusach nie pływaliśmy.

– I co on na to?

Dziwi się. Pierwszy raz o tym słyszy. Twierdzi, że jego kraj musiał sobie odmawiać wielu rzeczy, by Polacy mieli co do garnka włożyć. A jak pytam się, po co w takim razie jego kraj zbierałby tak olbrzymią armię, to odpowiada, że Rosjanie chcieli nas bronić przed Amerykanami. I tak w kółko…

– Ale czy nie o takich osobach lubi pan pisać?

– Dla mnie osoby takie jak Jurij są niezwykłe. Bo rosyjska dusza bywa bardzo skomplikowana. Dwie książki o tym napisałem i jeszcze nie wyczerpałem tematu. Ta dusza jest podobna do mordy spaniela. Nawet jakby ten spaniel był wesoły, to zawsze będzie miał mordę smutną.

– W takim razie musi pan doskonale wsiąkać w obcy klimat.

– Uprawiam zawód, w którym zakochuję się w bohaterach. Po prostu uczestniczę w ich życiu: biorę do ust to, co oni, mieszkam z nimi, chowam z nimi zmarłych, piję z nimi wódkę. To wiele ułatwia. Nie lubię pisać o ludziach, z którymi nie mogę porozmawiać. Dla mnie liczy się nie tylko co, ale i jak mówią moi rozmówcy. Najchętniej spotykam się z bohaterami swoich reportaży w ich domach, gdzie czują się dobrze, a ja mogę wiele wywnioskować z otoczenia, w jakim żyją. I – co najważniejsze – nigdy nie przeprowadzam wywiadów, zawsze r o z m a w i a m.

- Jak wiele nagrań ma pan z tych spotkań?

- Nie jestem w stanie zliczyć. Nagrywam i archiwizuję wszystkie moje rozmowy. Wiele z nich mam jeszcze na kasetach analogowych. Zresztą, używam ich do dzisiaj. Z Kołymy np. przywiozłem 3 doby nagrań.

– Reportażyście nie wszystko przychodzi łatwo, musiał mieć pan kiedyś poczucie zmarnowanego czasu.

– I zaraz zapytacie, czy nie udało mi się nakłonić kogoś do rozmowy ze mną?

– A nie udało się?

– Walentyna Tierieszkowa jest w pewien sposób niewypałem. Wszystko przez to, że w Internecie przeczytałem, że od 25 lat nie spotkała się z żadnym dziennikarzem. Pomyślałem: „No dobrze, ale Hugo-Bader jej nie podchodził!”. Napisałem do niej wzruszający list o swoim dzieciństwie. Popłakałem się, jak go pisałem.

– Co było w liście?

– Opowiadałem w nim o tym, jak Walentyna przyjechała do Polski po swoim locie kosmicznym. Wtedy Rosja się nią chwaliła. Że odwiedziła małe, prowincjonalne miasteczko obok Warszawy – Sochaczew. Pisałem jej, że wśród witającej ją dziatwy przedszkolnej stał w tylnym szeregu, mały blondasek, z długimi włosami – to byłem ja! Ale nie zobaczyła mnie, bo przede mną stał aktyw robotniczy i wszystko zasłaniał (śmiech). I od tamtej pory marzyłem, żeby się z nią spotkać.

– Nawet takie wyznania nie pomogły?

– Po roku uwodzenia powiedziała, żebym do niej przyjechał. Oczywiście zrobiła mnie w konia. Ostatecznie powstał reportaż o jej dublerkach. Opisałem ich życie w cieniu Walentyny Tierieszkowej. Niesamowite kobitki… Wiecie co? Strasznie lubię ten tekst!

– Z 21 lat swojej pracy aż 4 spędził pan w Rosji. Co jest dla pana priorytetem podczas takich wyjazdów?

– Muszę zebrać materiał i dowieźć go do domu – to jest mój cel. Nie jest sztuką skoczyć z samolotu na główkę bez spadochronu. Rozumiecie? Są takie granice, które przekracza się tylko raz. A ja tak ciężko pracuję, i co? Mam to wszystko stracić?!

– Przecież pan wystawia często swoje bezpieczeństwo na próbę. W „Białej gorączce” Rosjanin Pit ostrzegał przed niebezpieczeństwami Rosji. A pan notorycznie lekceważył jego słowa…

– To jeszcze nic w porównaniu do tego, jaką przygodę zaserwowało mi miasto Jakuck.

– ?

– Szpiegowała mnie tam rosyjska policja. Przeszukiwali mój komputer, a nawet chcieli mnie zapakować do czarnej Wołgi!

– Czy nie poczuł pan wtedy, że granice reporterskiej ciekawości zostały przekroczone?

– Tak, ale co miałem zrobić? Gdybym zareagował byłoby tylko gorzej. Mogłem jedynie dobrze pilnować materiałów, dlatego nosiłem je zawsze ze sobą. Mam do tego specjalną kamizelkę z mnóstwem kieszeni. Ukrywam w niej nagrania, dokumenty i pieniądze. Jest niezastąpiona! A moja żona jej nienawidzi – twierdzi, że wyglądam wtedy jak wędkarz (śmiech).

– Czy samotność bardziej doskwiera, gdy jest pan zdany tylko na siebie?

– Niestety tak. Często mnie dopada, gdy jestem na samym początku pracy. Kiedy cała robota jeszcze przede mną. W życiu potrzebuję własnego „cieszydełka” (to moje prywatne słowo), czyli nawet takiej małej rzeczy, która podniesie mnie na duchu. Samotność potęguje wrażenie, że nie poradzę sobie z całym ogromem pracy. To mnie strasznie dołuje.

Jak pan przegania te myśli?

– Przychodzę do hotelu i jak jest telewizor - to fajnie. Włączę go sobie, żeby do mnie gadał.

Nie zawsze jest telewizor…

– Oczywiście, bardzo często go nie ma. Zdarza się, że trafiam na jakieś nory. I czym gorsza taka nora, tym depresyjniej…

A spotkani przez pana ludzie – nie wraca pan do nich?

– Swoich bohaterów darzę miłością bardzo intensywną, ale niestety – bardzo nad tym ubolewam – krótkotrwałą. Jest tylko jedna kobieta, do której wracam. Nazywa się Emma i jest bezdomna. Czasem podrzucę jej jakieś pieniądze czy jedzenie. Z perspektywy takich osób pokazuję Rosję. Bardzo rzadko podczas swoich podróży odwiedzam ludzi z wyższych sfer. Chociaż, gdy kiedyś spotkałem pewnego oligarchę, od razu dostałem od niego plik pieniędzy.

Nie chce mi się w to wierzyć.

– W redakcji też mi nie wierzyli, gdy wróciłem z Kirgizji i opisałem jak po hektarach pól konopi biegają nagie kobiety wysmarowane olejem i zbierają pyłek z makówek do produkcji haszyszu.

– A biegają, czy „poleciał pan Baderem”?

– W redakcji utarło się takie powiedzenie że jak dziennikarz przyniesie słaby, nudny tekst, to każe mu się „polecieć Baderem”. Wtedy musi dopisać coś, żeby materiał okazał się ciekawszy. Natomiast jeśli chodzi o mnie – ja niczego nie zmyślam. Jestem reporterem i w mojej pracy nie ma miejsca na fikcję. Nie po to gdzieś jadę, żeby przywozić stamtąd wymyślone historie.

– Od czego więc zależy sukces reportera?

– Od wypadkowej dwóch rzeczy. Na jedną masz wpływ, na drugą – nie. Pierwszą z nich jest talent, drugą – determinacja. Nic więcej. Jednak gdy posiadasz obie cechy, masz szansę na napisanie takiego tekstu, że ludzie powiedzą, że jest to niemożliwe – i o to chodzi! Nie przez próżność do tego dążysz, tylko po to, żeby to było fantastyczne! Po cholerę malować brzydki obraz?!

– Dużo ma pan jeszcze takich niewiarygodnych historii do opowiedzenia?

– Milion.

TECZKA NR 140 /III. 2012

TECZKA NR 140 /III. 2012