ZAKATEK POETÓW:/Nr 123/XI.2010
TADEUSZ GAJCY:
EPITAFIUM
Przechodniu, powiedz imie,
a poznamy miejsce
marzenia,ktôre niesie
bezpiecznie i lekko,
Nad nami niebo rosnie
i wspina siç w dymie
pozostawiona dalekosc.
Byly lata nad nami i sa.
ty zabierzesz nieswiadoma stopa
prçcik ziemi otulony mgla,
co nazywa siç dla ust tak prosto,
a jest glosem co zaciska krtan
i wolaniem z samotnego dna.
Nie zapomnisz; bo woda oparzy
wargi pyszne i zadusi klos.
Kraj ten mamy w oczach jak oltarzyk
z gajem dymôw swiecacych jak kosc.
Twarz ukryjesz.Biodra matki suche
nie wydadza ziarna, gdyby po nas
wawrzyn zostac mial maly jak usmiech
i jak dlon albo serce - historia.
Taka milosc . Jak kamien przygniata
rece nasze przebite na przestrzal
umozone milosnie na kwiatach
i zelazie bogatym jak wiencach.
Nie zapomnisz, bo milosc ta
da ci oczy niezwykle i zmarszczkç,
i zobaczysz sie, wolny, pod kaskiem
z bronia nasza w tych spokojnych snach.
(s;91)
- "DO POTOMNEGO"( Wyd; Anagram,1992)
JAN LECHOŃ - MOCHNACKI
Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie
I z wolna jął próbować akord po akordzie.
Już ściany pełnej sali w żółtym toną blasku,
A tam w kącie kirasjer w wyzłacanym kasku,
A tu bliżej woń perfum, dam strojonych sznury,
A wyżej na galerii - milcz serce! - mundury.
Tylko jeden krok mały od sali go dzieli,
Krok jeden przez wgłębienie dla miejskiej kapeli -
On wie, że okop hardy w tej przepaści rośnie,
Więc skrył się za okopem i zagra o wiośnie.
Rozpędził blade palce świergotem w wiolinie,
I mały, smutny strumień spod ręki mu płynie.
Raz w raz rosa po białej pryska klawiaturze,
I raz po raz w wiolinie kwitną polne róże.
Rosną. Większe, smutniejsze, pełniejsze czerwienią,
Coraz niżej i niżej, uschną, w bas się zmienią!
Nie. Równo, równo rosną w jakiś smutny taniec.
Rozdrganą klawiaturę przebłagał wygnaniec,
I nagle się rozpłakał po klawiszach sztajer,
Aż poszedł szmer po sali, sali biedermeier.
Głupio, sennie, bezmyślnie kręci się i kręci.
Jakieś myśli chce straszne wyrzucić z pamięci,
Do piersi jakąś białą przytulił pierś drżącą
I czuje tuż przy piersi nieznośne gorąco,
I tysiąc świateł w oczach, w czyjejś twarzy dołki,
I zapach białej sukni, ubranej w fijołki.
Magle złoty kirasjer poruszył się w kącie,
Sto myśli, jak kanonier, stanęło przy loncie,
Stu spojrzeń obcej sali przeszyły go miecze,
Wstyd idzie ku estradzie - czuje, jak go piecze.
Więc do basu ucieka i tępo weń tłucze,
Po tym tańcu szalonym niech ręce przeplucze,
Z tych czerwonych, duszących róż otrząsa płatki,
Rozsypuje po sali w tysiączne zagadki,
W sto znaków zapytania, sto szmerów niechęci,
Nie pyta. Już jest w basie. Już tam się wyświęci.
Raz, dwa, trzy, cztery - wali. Niechaj mu otworzą,
Niechaj wyjdą z chorągwią, wyjdą z Matką Bożą,
Niech mu końskie kopyta przelecą po twarzy
I niechaj go postawią gdziekolwiek na straży:
Na ulicy stać będzie z karabinem w dłoni...
...Słyszy sala: ktoś idzie, ostrogami dzwoni -
Ostrogą spiął melodię, a akompaniament
Szaleje, krzyczy w basie, rośnie w straszny zamęt -
Ku sali bagnetami już mierzy, już blisko -
I ton jeden uparcie wybija - nazwisko!!!
Wciąż czyste, w rozszalałe wplątuje się głosy
I wali, wali w basie murem Saragossy,
Oszalałych Hiszpanów wyciem, darciem, jękiem
I znów wraca ku górze załzawionym dźwiękiem -
W mazurze - nie - w mazurku idą wszystkie pary,
By całą klawiaturę owinąć w sztandary.
Zatrzymali się wszyscy w srebrzystych kontuszach,
A klawikord im ducha rozpłomienia w duszach
I wzdłuż długich szeregów przewija pas lity,
Tysiąc głów podgolonych podnosi w błękity
I wszystkie karabele jedną ujął dłonią
I uderzył w instrument tą piekielna bronią.
Aż struna się ugięła, ta w górze, płaczliwa.
I cisza jest w wiolinie. Cisza przeraźliwa.
Po martwej, głupiej strunie, po fijołków woni,
Po czyichś smutnych oczach, jakiejś białej dłoni.
Jakichś światłach po nocy i szeptach w komorze,
Po księży cu, po gwiazdach - mój Boże! mój Boże! -
Gdzieś się gubi i zwija, przeciera pas lity,
Po księży cu, po gwiazdach, po Rzeczpospolitej.
Po sali idzie cisza przeraźliwa, blada
I obok tęgich boszów w pierwszym rzędzie siada.
Wzrok wlepia martwy, ślepy, w jakiś punkt na ścianie
I patrzy w Mochnackiego, kiedy grać przestanie.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A on, blady jak ściana, plącze, zrywa tony
I kolor spod klawiszy wypruwa - czerwony,
Aż wreszcie wstał i z hukiem rzucił czarne wieko
I spojrzał - taką straszną, otwartą powieką,
Aż spazm ryknął, strach podły i z miejsc się porwali:
"Citoyens! Uciekać! Krew pachnie w tej sali!!!"
-------------- ( Jan Lechon " POPIOL I KWIAT" s. 31- Wyd. Bogdana Wroclawskiego, W-wa, 1994)
(*) Mochnacki koncertowal w Metzu w 1832 - rok po Powstaniu Listopadowym. Wielu Polakom, ktôrzy wtedy wyemigrowali do
Francji ; Min.S.W. wyznaczylo miejsca pobytu poza Paryzem, aby zabezpieczyc siç przed "spiskowaniem". Mochnacki musial
zamieszkac' w Auxerre. Tam tez zmarl na suchoty- byla to choroba wowczas rozpowszechniona. Jest pochowany na Starym
Cmentarzu na pagôrku , gdzie ma postawiony przez przyjaciôl kamienny czworograniasty slup z napisami po kazdej stronie,
po lacinie, francusku i po polsku oraz glowa pisarza na szczycie. Znajduje siç on w poblizu bramy. Mochnacki byl dziennika-
rzem i eseista.
,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz