piątek, 6 maja 2011

ARTYKUŁY ,"TECZKA " NR 130/V/2011


Artykuly:
RAPORT Z AUSTRALII

Sydney, środek lipca, chłodna i deszczowa zimowa n

oc – to tu po raz pierwszy, po 26-cio godzinnym

locie, stanęły me nogi na najsuchszym kontynencie świata – Australii. Pobyt w stolicy stanu New South Wales był krótki, bo już następnego ranka udałem się do celu mojej podróży – dwumilionowego miasta Bribane, gdzie miałem uczęszczać na zajęcia przy University of Queensland.

Zanim przystąpię do dalszej rozprawy, wypada przedstawić się czytelnikowi. Otóż jestem studentem ekonomii na 2 roku studium licencjackiego w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Dzięki dobrym wynikom, znajomości języka angielskiego udało mi się dosyć wcześnie, bo już na 3 semestrze, wyjechać na stypendium do Australii. Spędziłem tam 5 miesięcy (od lipca do grudnia), z czego 4 ucząc się i pracując, a ponad miesiąc podróżując.

Na uniwersytecie uczęszczałem na 5 przedmiotów: Ekonomię Zdrowia, Ekonomię Surowców Naturalnych, Zarządzanie, Marketing oraz Francuski (poziom średniozaawansowany). Natężenie programowe jest tam z pewnością mniejsze niż w Polsce, jednakże w Australii wyraźnie stawia się większy nacisk na pracę samodzielną studenta poprzez liczne wypracowania, badania i analizy do wykonania samodzielnie bądź w grupach. Co więcej, zajęcia oparte są często na konkretnych problemach do rozwiązania. Przykładowo tematyka zajęć z języka francuskiego krążyła cały czas wokół wydarzeń bitwy algierskiej z 1965 roku, co uczyniło je o wiele ciekawszymi od zwykłej pracy z podręcznikiem i ćwiczeniami z gramatyki. Semestr oczywiście kończył się sesją egzaminacyjną. Jak już wspomniałem, w czasie między zajęciami pracowałem na pół etatu w bibliotece uniwersyteckiej.


Z reguły Australijczycy są bardzo przyjaźni, serdeczni i gościnni. Dlatego już na początku swojego pobytu poznałem wielu wspaniałych ludzi. Dzięki temu udało mi się zwiedzić „prawdziwą” Australię, czyli miejsca, do których przeciętny turysta nie dociera – przykładowo małe, cicho miejscowości nadmorskie, czy też „ukryte” źródełka i jeziora w ogromnych parkach narodowych. W czasie trwania semestru zwiedzałem piękne okolice Brisbane – tj. Gold Coast, Sunshine Coast, Przylądek Byron’a i inne. Podczas tygodniowej przerwy semestralnej udałem się najpierw na północ do zawsze gorącego i wilgotnego Darwin i pobliskiego parku narodowego. A następnie poleciałem do Cairns, położonego nad Wielką Rafą Koralową, gdzie oczywiście nie omieszkałem założyć maski i rurki w celu poznania przepięknego, podwodnego świata.

Z kolei po zakończeniu semestru zwiedziłem Melbourne, przejeżdżając z tego wielokulturowego miasta przez Great Ocean Road (ze sławnymi 12 Apostołami na czele) i piękne regiony winne dotarłem do Adelaide. Z tego miasta i regionu słynącego wyśmienitego wina (np. z Barossa i McLaren Valley) udałem się do środka kontynentu – Alice Spings i Ayers Rock, by zwiedzić święte miejsce Aborygenów – skałę Uluru o obwodzie 10km. Z pustyni udałem się do ostatniego miejsca mojej wyprawy tj. Sydney ze sławnymi Harbour Bridge, Sydney Opera House oraz Bondai Beach.

Swoją wymianę studencką oceniam niezwykle pozytywnie. Umożliwiła mi ona zwiedzenie najodleglejszego zakątka świata, znaczne poprawienie znajomości języka angielskiego i poznanie wspaniałych ludzi. Z pewnością będę chciał tam wrócić pewnego dnia. Wszystkim czytelnikom mogę z całego serca polecić wyjazd do Australii, przynajmniej raz w życiu. Na dzień dzisiejszy jednakże skupiam się na ukończeniu studiów oraz przygotowaniu do studium magisterskiego, chętnie za granicą Polski tj. w Wielkiej Brytanii, Francji lub w innym kraju europejskim.

Karol MazurऀऀऀऀऀऀKontakt: karol.mazur@student.sgh.waw.pl


"RAPORT DLA "TECZKI"- Karol Mazur.

====================================================================
PIELGRZYMKA.

W Poniedziałek Wielkanocny. 25.kwietnia 2011, przy placyku przed Kosciołem Polskim, czekał na nas biały autokar . Bialy! Dlaczego biały? Czy miało to oznaczać odnowę serc przy tym jedynym w naszej historii wydarzeniu ?
Polak został Papieżem. okazał się Wielkim, a po Jego odejsciu do Domu Ojca- ludzie na Placu Sw. Piotra zaczęli wołać " SUBITO SANTO"! I to zostało wzięte pod uwagę. Jest to jakby szczególna forma demokracji w Kosciele Powszechnym. Dla Narodu Polskiego jest to wydarzenie zespalające społeczeństwo i dajace mu siłę oporu przeciw Złu , nie przebierającemu w środkach by je ogłupić i narzucanym mu nieustannie podziałom i mediom stwarzajacym falszywy obraz rzeczywistości.

Oczywiscie, w Polsce, postkomunistom Uroczystość Beatyfikacji JanaPawla II była niewsmak i
aby odciągnąć publiczność od .małych czy dużych ekranów i nabożeństw, Grzegorz Napieralski
urządzil dokładnie w tych samych godzinach . Festyn S.L.D. w Warszawie. Podobno jacyś ludzie
przyszli. Dlaczego nie umieliśmy się zdobyć na bojkot ??

Biały autokar wiózł nas przez Alpy. W drodze śpiewaliśmy różne pieśni zaczerpnięte ze Spiewnika Pielgrzyma, odmawiali wspólnie różaniec. "Pan Jezus zmartwychwstały jedzie z nami". powiedział nasz Przewodnik, ks. Krystian Gawron.
Przebylismy Tunel Mont-Blanc i różne inne, mniejsze tunele .
Na zboczach w nocy błyszczały światła miasteczek . W południe dotarliśmy do Cesano di Roma,
niewielkiej miejscowości. gdzie mieliśmy zarezerwowany hotel. Signora Loredana ugościła nas
obiadem. Zainstalowaliśmy się w pokojach, trochę odpoczęliśmy i wyruszyliśmy do Rzymu.
Przede wszystkim do Bazyliki Sw, Piotra. Odwiedziliśmy Grób Jana Pawła II. który już od dawna był dla nas Błogosławionym. Bylismy pełni radości. Położyłam na podłodze przy płycie
przywiezione z Paryża żółte róże(sztuczne- prawdziwe by nie dotrwały). Pomodliliśmy się
chwilę i trzeba było ustąpić miejsca następnym"gościom".
Na schodach przed Bazyliką musieliśmy się zebrać , zdołaliśmy tylko zajrzeć do wnętrza.
i wróciliśmy do Cezano. Po drodze były kłopoty z naszym kierowcą - Rumunem( autokar po-
pochodził. z Ploesti) który o mało nie zawiózł nas do Neapolu.
W środę byliśmy na Audiencji Benedykta XVI i siedzieliśmy na honorowych miejscach, na estradzie / bardzo blisko Ojca Sw./ To tajemnymi drogami uzyskał dla nas nasz przewodnik.
Jak jest przyjęte, Benedykt XVI witał wszystkie grupy i delegacje - Polaków z Paryża także!
Oczywiście, witaliśmy Go okrzykami i machając choragiewkami. Mielismy też sztandar przy-
wieziony przez polską rodzinę ze Szwajcarii. Przyjechali samochodem do Cezano -z córeczką
która przez całą pielgrzymkę dzielnie z nami maszerowała i stała się ulubienicą ks. Krystiana.

Następne dni były więc przeznaczone na zwiedzanie. Pod wodzą Księdza Krystiana. który w Rzymie studiował przez 4 lata na Univ. Gregoriana i znał Miasto jak własną kieszeń.
Codziennie też odprawiał dla nas Mszę św. - dwa razy w Kościele Polskim p.w.św.Stanisława
Kostki przy Via delle Botteghe Oscure. Aż zimno się mi zrobiło na taką nazwę , co tam w
tych "mrocznych sklepach"( a może "winiarniach") się dziać dawniej musiało!? Dziś już ich niema, tylko nazwa pozostała.
Wędrowaliśmy ulicami wyciągniętymi jak pod sznurek i coraz wyraźniej dostrzegałam wojsko-
wy charakter Rzymu. Było to "Oppidum" na wielką skalę, a jego geometryczną podstawą był
kwadrat. Budowa kamienic była na podstawie kwadratu - niekiedy zespojonych dwóch kwa-
dratów- dachy , oczywiście, też.
To są spostrzeżenia nie mające nic wspólnego z zasadniczym charakterem naszej wędrówki.
Zwiedzilismy Kosciół Sant- Andrea. Potem Uniwersytet Gregoriański[ dla Ks. Krystiana pełen
wspomnień z czasów studenckich i doktoranckich - wymienił cały szereg odmian Teologii,
wśród których można było wybierać jako temat doktoratu]. Przeszliśmy, może zbyt obojętnie,
koło kolistego, piętrowego Mauzoleum Cesarza Augusta- zarośniętego krzakami i chyba nie
zwiedzanego? Do programu pielgrzymki to jednak nie należało.
Wielkie wrażenie wywarł na nas Panteon - najstarsza zachowana świątynia z czasów staro-
żytnych zamieniona potem na kościół posiadający" latarnię"kolistą, co zapobiegało runięciu
budowli. Dlaczego? Nie doszłam.

Ponieważ z nieba kapało, oblegli nas sprzedawcy parasoli i koniecznie chcieli je upłynnić.
Byli wręcz natarczywi ( przeważnie Hindusi, więc nic dziwnego). Było to na jakimś placyku
gdzie czekaliśmy na Ks. Krystiana, który "znikł". Po dłuższej chwili jednak się odnalazł.

Mieliśmy wśród siebie małżenstwo z Normandii( z okolicy Falaise)- które obchodziło właśnie
50-lecie ślubu i dlatego wybrało się na Pielgrzymkę. Kiedy ten fakt wyszedł na jaw, zrobiliśmy
im owację przy obiedzie i pili ich zdrowie. Ksiądz odprawił Mszę św. w ich intencji. Później, w
mieście. zrewanżowali się nam zapraszając całą grupę na kawę Cappucino do kawiarni gdzie
była ona najlepsza w całym Rzymie. Tak twierdził przynajmniej Ks. Gawron, pamiętający ją z czasów studenckich. Dwa rzędy filiżanek zajęły cały kontuar, a barman nie mógł nadążyć z na-
lewaniem. Było to chyba niedaleko Panteonu. Albo "Gregoriany"? Capuccino postawiło nas na
nogi i poprawiło humor mimo deszczu.
Obejrzeliśmy hotel, na którym kamienna tablica głosiła, że Henryk Sienkiewicz tu mieszkał gdy pisał "QUO VADIS".
Czwartek był dla nas dniem szczególnym. Pojechaliśmy rano do MONTE CASSINO. (około 180 km od Rzymu.). Mieliśmy piękną pogodę. W autokarze śpiewaliśmy" CZERWONE MAKI".

Miasteczko leży u stóp wzgórza i tylko wąska serpentyna wspina się ku Klasztorowi.
Obecnie wjeżdża się tu autokarem lub samochodem. Kiedz tu byłam pierwszy raz( w 1975 r.?)
droga była jeszcze nienaruszona - ta sama, wąska i nieasfaltowana, którą wjeżdżały "wtedy"
niewielkie czołgi aliantów i obok której, w krzakach kryli się nasi żołnierze. Pewnie inni podobnie, przedtem. Utarło się powiedzenie jakoby Francuzi twierdzili- że to oni zdobyli
Monte Cassino, a nie Polacy. co naturalnie robiło złą krew! Prawda jest trochę inna - ktoś mi
wyjaśnił, że razem z II Korpusem Polskim szedł pułk Marokańczyków (należący wtedy do Armii Francuskiej).
Autokar stanął na placyku poniżej Opactwa. A my poszliśmy nieco wdół wspaniałą aleją tuji
i potem wgórę do białej bramy cmentarza. W gablocie przy bramie.- Spis nazwisk wszystkich
poległych. W połowie łagodnego zbocza na "półce" m kamienny ołtarz. Ksiądz Krystian rozpo-
czął Mszę św. I ONI stanęli za nami w ordynku, wyprostowani., każdy z czapką przy sercu,
trzymaną za daszek. Przedwojenna niedzielna komenda w koszarach ( przed wymarszem) brzmiała : "Przed kosciołem - za kościołem, po kościele - przed kościołem"( chodziło o miejsce zbiórki). Widocznie IM to zostało. Powyżej samego cmentarza, obramowany ciemną kosodrzewiną Biały Orzeł nagle uniósł się w powietrze i rozpostarł skrzydła. . Jakiś polski staruszek pewnie tu mieszkający, przyłączył się do nas.
Przyjęliśmy Komunię św. ONI - pewnie jakoś też. Orzeł znowu leżał wśród kosodrzewiny.
Było bardzo cicho.

Oglądaliśmy plyty nagrobne próbując odczytać nazwiska. Wyblakłe od słońca. zmyte deszczem i
śniegiem. Jeśli rząd włoski rzeczywiście tym cmentarzem się zajmuje, to niechby powierzył komuś odnowienie napisów. Za parę lat będą tylko białe wgłębienia.



Wróciliśmy do Klasztoru. Podłużny dziedziniec we studnią , za którą u wejścia na stopnie . witają
pielgrzyma św. Benedykt i św. Scholastyka. jego siostra. Wokół dziedzińca wspaniałe krużganki
z jednej strony otwarte na góryś Przepięknymi wnętrzami pomieszczeń i samego kościoła można
tylko się zachwycać / zwł. wiedząc w jakim stanie zostawiła go II-a Wojna/.

(zdjęcie ruin )
Alianci nie chcieli go bombardować. Niemcy jednak. choć nie tam się umocnili, pozorowali w
nił swoją obecność, tak by przeciwnika skłonić do bombardowania zabytku. O ile pamiętam w lektury M.Wańkowicza, gdy przyszła kolej na wojska australijskie, ich dowódca nie podzielał
europejskich skrupułów ( jakaś taka chałupa) i klasztor padł ofiarą ognia przygotowującego atak.

Brak komentarzy: