wtorek, 14 czerwca 2011

ARTYKUŁY "TECZKA" NR. 131/VI/2011







Bruno Koper

ROWEREM PO REWOLUCYJNEJ TUNEZJI

Kto był bardziej zaskoczony niecodziennym spotkaniem, rower czy czołg?

Jeszcze kilka tygodni wcześniej gdy cisza na islamskich ziemiach kojarzyła się turystom z przyjemnością, porządkiem i gwarancją bezpieczeństwa, nie podejrzewałem, że przyjdzie mi pedałować w innej rzeczywistości niż w tej, która jest opisana w przewodnikach.Tunezja uchodziła w oczach Europejczyków spragnionych słońca i hotelowego komfortu za kraj spokojny i przyjazny gdzie panujący od ponad 20-tu lat prezydent Ben Ali i jego familia prezentowali światu nieskalaną fasadę przyzwoitości, dobrobytu i bezpieczeństwa.

Z wykupionym już biletem samolotowym w rękach patrzyłem w telewizor obserwując coraz to mocniejsze podrygi tunezyjskiego społeczeństwa i krwawe zamieszki, które doprowadziły dość szybko do nocnej ucieczki prezydenta, który nagle okazał się okrutnym despotą a jego familię oskarżono o mafijlne koneksje. Wydawało się, że niechlubne ustąpienie szefa państwa da zadośćuczynienie manifestantom i uspokoi sytuację ale szybko zorientowałem się, że nie był to zwykły zamach stanu czy kaprys garstki agresywnych prowokatorów lecz prawdziwa, autentyczna rewolucja, która miała zamiar zerwać z przeszłością i kompletnie zmienić bieg historii kraju o tak dotychczas oficjalnie statecznym obliczu.

Gdy w pierwszych dniach lutego (2011 roku) wylądowałem na lotnisku Tunis-Carthage atmosfera była całkiem normalna a celnicy wypełniali swoje funkcje z należytym namaszczeniem. Ładne Arabki o ognistych oczach i w skromnych spódnicach spacerowały stukając wysokimi obcasami po marmurowej posadzce nowego dworca. Panował spokój a stłumione echa ogromnej i pustej przestrzeni dworcowego holu stwarzały pozory katedralnej nawy. Nie podejrzewałem, że ok. 10 km stąd, w centrum Tunisu rozgrzana ulica "bawiła się" w zamieszki, podchody, strajki i demonstracje.

W kącie oporządziłem rower, który doleciał ze mną w dobrym stanie. Przyznaję, że są to najgorsze momenty moich wycieczek. Zanim go zobaczę, nęci mnie pytanie czy rower doleci, czy doleci cały i w jakim stanie? Chwile oczekiwań gdy na ruchomym chodniku podróżni wypatrują swoich bagaży a ja szukam bocznych drzwi skąd powinien "wyskoczyć" mój stalowy( jeszcze) opakowany w karton rumak nie należą do przyjemnych. Stres. Nierzadko, rzuca się go taśmę razem z walizkami. Na szczęście, nie tym razem...

Był to jeden z pierwszych lotów "Tunisair" od zawieszenia lotów i pasażerów było niewielu. Dziwne to uczucie lecieć pół pustym samolotem ; byłem chyba jedynym Europejczykiem w ogromnym airbusie A 320. Nie bardzo mogłem się doczytać w oczach sąsiadów czy uważali mnie za bohatera czy za szaleńca? Wszyscy moi znajomi we Francji mówili, że byłem nieodpowiedzialnym facetem, który jechał szukać (w najlepszym wypadku) guza. Podobne impresje odniosę na każdym kroku podczas dwutygodniowej wycieczce po Tunezji.


Na miejscu, opinie były skrajnie sprzeczne. "Dobrze, że Pan tu jest, potrzebujemy turystów i tych wszystkich, którzy przez swoją obecność świadczą o zaufaniu dla zachodzących przemian." -mówili jedni. " - Na miejscu Pana zostałbym w domu, za duże jest ryzyko by pedałować po chaotycznym wulkanie" - radzili drudzy. Nie będąc ani bohaterem z przekonania ani szaleńcem z zamiłowania lecz zwyczajnie osobą z natury ciekawą i wierzącą w swój dobry los (Insz Allah!) postanowiłem pokosztować kilka rewolucyjnych chwil zbuntowanego społeczeństwa. Szczęściem było, że była to rewolucja na pozór czysto tunezyjska i że społeczeństwo rozprawiało się z własną władzą bez widocznej zagranicznej interwencji. Wprawdzie Francja przypomniawszy sobie kolonialną przeszłość wmieszała się do tunezyjskich rozrachunków proponując wsparcie dyktatorowi ale szybko okazało się, że był to kardynalny błąd polityczny, za który pani minister zapłaciła dymisją. Nie byłem więc pewny czy jako Francuz (choć 70-letni cyklista) nie będę "persona non grata"?. Przezornie zwinąłem francuską flagę i ostentacyjnie wywiesiłem na rowerze tunezyjskie barwy, które dostałem na bazarze.

Z lotniska w Kartaginie do centrum Tunisu dojeżdza się wspaniałą oświetloną autostradą. W lutym o 19-tej jest już ciemno i zapowiada się zimna noc. Na rondzie "7-go listopada " (data zamachu stanu wykonanego przez Ben Aliego 23 lat temu) pierwsze spotkanie roweru z czołgiem. Spotkanie sympatyczne i bezkolizyjne choć nieco zaskakujące. Czołg stoi na chodniku i lufą celuje w siną dal. Szeroką i centralną aleją Bourguiby dochodzę do Bab el Bahr bramy starego miasta czyli mediny gdzie mieści się hotel "Medina" za 20 dinarów noc.(10 euro) z oknami dające na wypełmiony kafejkami Plac Zwycięstwa. Nie wiedziałem, że tuż obok był meczet, z którego o 5-tej rano obudził mnie chropowaty głos z megafonu. Allah Akbar...! Muezin tak mocno i z taką energią prawił modły (adhany) do Allaha, że miałem wrażenie, iż był obok łóżka w pokoju. Przypomniałem sobie, że w tych krajach słuszny wybór hotelu zależy od odpowiedniej odległości od meczetu.

Rano nie wyspany, kupuję bilet na pociąg do Sfaxu. Ponieważ jest strajk serwisu bagażowego rower wstawię sam bezpłatnie do furgonu. Zaoszczędziłem na rewolucji ok. 2 euro! Spacerując po Tunisie stwierdzam, że mimo na pozór rozluźnionej atmosfery podobnej do karnawału, całe centrum miasta jest oblężone na rogatkach wojskowymi pojazdami. Młodzi rekruci w nowiutkich mundurach stoją przy swoich grożnych maszynach o barwach ochronnych i dyskutują w przechodniami. Tu i tam mówcy przekonywują z temperamentem iście "rewolucyjnym" żołnierzy o słuszności i racjach"jaśminiowej rewolucji". Zbytecznie, bo od samego początku w przeciwieństwie do policji wojsko przyłączyło się solidarnie do zbuntowanego tłumu. Ministerstwa, ambasady, państwowe instytucje i niektóre banki otoczone są koronką zwojów z drutów kolczastych a na murach hasła i slogany pisane bombami po francusku, angielsku i arabsku streszczają historię i przypominają o zwycięstwie nad dyktaturą : "Dégage!" ( "wynoś się !" albo lepiej "wynocha !" ) "Thank You Facebook" oraz głoszą rewolucyjne credo : "Demokracja - Godność - Wolność - Równość ".

Po Tunisie rowerem jedzie się spokojnie ale uważać należy na szalone tramwaje i na ulice pełne zasp gnijących śmieci, których nikt nie sprząta bo miejskie zakłady oczyszczania strajkują od tygodni. Niektóre fasady sklepów o wybitych szybach, o stłuczonych reklamach i o murach pokrytych zwęglonymi liszajami świadczą, że rewolucyjne zamieszki nie oparły się apetytom rabusi i wandali. " - To nie rewolucja - to prowokacje dawnej władzy i czyny ich zbirów" - podpowiada mi starszy mężczyzna widząc, że fotografuję spalony market Monoprix w Carthage-Dermech, zaś młody człowiek, który się do nas przyłączył dodaje : "Nasza demokracja jest młoda, niedoświadczona, dopiero eksperymentujemy naszą wolność na gorąco. Trzeba to zrozumieć."

Sfax jest wielkim miastem o robotniczej i syndykalnej tradycji. Paradoksalnie, podczas gdy w stolicy ulica wciąż huczy i czeka na radykalne zmiany, ma się wrażenie, że echo rewolucji tutaj nie dotarło. To tylko złudzenie, bo kilka spalonych witryn i mury pełne sloganów przypominają, że prowincja też przeżywała gorące chwile. Zresztą, wszystko zaczęło się od prowincji. Widoczną konsekwencją rewolucji jest pusta medina i cichy suk. Bojarzliwa Europa radzi poczekać aż sytuacja się ustatkuje a przezorne agencje turystyczne odwołały wszystkie wycieczki do Tunezji. Dziwna pustka zapanowała w kraju masowej turystyki.

Zainstalowałem się w hoteliku "Medina" za marne 8 dinarów (4 euro) przy ciasnej jak tunel uliczce Mongi-Slim, którą normalnie płynie nieustający potok turystów polujących na tutejszą tandetę czyli na cenne pamiątki z egzotycznej wycieczki. Mieszkam w samym centrum mediny otoczonej średniowiecznym murem jeszcze z epoki dynastii Aghlabidów (IX w). Czuję się bezpiecznie bo honorem właściciela hoteliku jest zadbanie o wygody i bezpieczeństwo gościa. Jest to stara beduińska tradycja gościnności. Wiem z doświadczenia, że zawsze lepiej zanocować w środku arabskiej starówce (ale daleko od meczetu) pełnej życia niż w europejskich martwych dzielnicach ; za brak luksusu i ciszy "płaci się" spontanicznym kontaktem z mieszkańcami zawsze gotowymi do dyskucji. A przecież o to też chodzi podczas rowerowej wycieczki. "Co z tą rewolucją?" - rzucam ostentacyjnie młodemu mężczyznie , który pilnuje hotel a w rzeczywistości gapi się w telewizor gdzie kanał Aldżazira relacjonuje całą dobę i na cały głos manifestacje na placu Tahrir w Kairze . "Nareszcie jesteśmy wolni i po ucieczce dyktatora bez strachu możemy manifestować nasze niezadowolenie i opinie. My, Tunezyjczycy jesteśmy dumni, że daliśmy przykład i że zapoczątkowaliśmy arabską wiosnę ludów. Za nami pójdą inni i egipski faraon i zwariowany Libijczyk stracą prędzej czy póżniej swoje trony. Niech Pan popatrzy co się dzieje w Egipcie". Młody człowiek wyrażnie podniecił się swoim monologiem, czułem, że mógłby prawić o demokracji i wolności godzinami ale widząc mój rower gotowy do drogi uprzedził :" Niech Pan uważa. Na małych drogach niebezpieczeństwo jest duże a żandarmów mało. Prowokatorzy nie śpią i robią wszystko by skompromitować naszą rewolucję. Na policję nie można liczyć bo jest po stronie b. dyktatora. Radzę ostrożność".

Grzecznie podziękowałem i popedałowałem w dal. Wiedziałem czytając prasę, że po kraju krążą hordy bandytów atakujących samochody, bandy zwykłych kryminalistów, których rewolucja wraz z politycznymi wypuściła z więzień. Skorzystali z okazji i teraz mimo, że nowe władze żądają ich powrotu kryją się po wioskach lub lasach i czatują na przejezdnych, których okradają, gwałcą a nawet zabijają.

Samotny na mało uczęszczanej drodze prowadzącej z Sfaxu do El Dżem nie czułem się swojsko. Wprawdzie było spokojnie i nic nie wskazywało na to, że jakiś zbir upoluje za zakrętem samotnego cyklistę. Fakt, miałem lekkiego stracha ale dodawał mi on sił, których potrzebowałem by uporać się z przeciwnym wiatrem. Było tak spokojnie że po paru godzinach zapomniałm o niebezpieczeństwie i mogłem korzystać z widoków. Dookoła, oliwne gaje w geometryczne pasy tworzyły linie perspektyw aż do płaskiego horyzontu drgającego w podrygach powietrza. Jest to okolica od Starożytności znana z uprawy oliwek i oliwy a gospodarni Rzymianie osiedlili się budując w III w. n.e. ogromny amfiteatr o wymiarach podobnych do rzymskiego koloseum mogącym zmieścić 30 tys. widzów. Jest to przepiękny zabytek światowej klasy, który ściąga masę turystów ale dziś pustka, żadnego turysty, nieczynne kasy, zamknięte kramiki z pamiątkami i głuche restauracje o wielojęzycznych menu. Niegdyś miasto zwane Thydrus miało 40 tys. mieszkańców i było dynamicznym ośrodkiem handlu olejem, dziś w zaspanym El Dżem (gdzie nie ma nawet hotelu) mieszka zaledwie 10 tys i żadnego turysty na horyzoncie.

Szosa z El Dżem w kierunku morza prowadzi wśród oliwnych lasów, jest prosta, lekko pagórkowata i krzywi się dopiero przed Mahdiya. Najstarsza część miasta znajduje się na skalistym półwyspie gdzie już w Fenicjanie założyli port a najciekawszą częścią półwyspu jest położony na jego czubku zwanym Cap Afrique cmentarz muzułmański. Tysiące płaskich i białych grobowców ułożonych zawsze w kierunku Mekki na trawiastym stoku przypomina biało-zielony dywan, którego krańce moczą się w morzu. Pozbawiona dziś turystów medina Mahdyi świeci smutkiem choć urocze zakątki pobudzają spacerowicza do wyobraźni. Bardziej niż w sezonie, restauratorzy, właściciele barów, handlarze i hotelarze dbają o rzadkich klientów.

W hoteliku Medina schowanym w zacisznym zaułku El-Kaem ( 15 dinarów) spotykam Steve'a, Anglika, który na rowerze zwiedza jak ja Tunezję ale w odwrotnym kierunku. On z góry na dół ja z południa na północ. Zamierza dotrzeć aż do pustynii. Ma 50 lat, z zawodu był hydraulikiem a następnie z zamiłowania ogrodnikiem ale wirus przygody zachęcił go do pożegnania się z komfortem brytyjskiej codzienności. Najpierw przeszedł pieszo przez Australię i Nową Zelandię potem pedałował po w Indiach, Wietnamie, Izraelu, Maurytanii a stan jego roweru świadczy, że poczciwy angielski rumak o kierownicy jak bycze rogi przeżył już niejedną przygodę. Steve ostrzega mnie przed psami, które gonią za nim. Jest tak nimi zdegustowany, że zamierza wziąć pociąg do Gabes. Fakt, arabskie kundle nie grzeszą wstrzemięźliwością gdy widzą kolarza ale dotychczas nigdy nie miałem z nimi naprawdę do czynienia. Inaczej było z psami greckimi i tureckimi, hordami wegetującymi na przedmieściach miast.

Wybrzeże Zatoki Hammamet na północ od Mahdyi aż do Nabeul to prawie jedna ciągła strefa turystyczna gdzie setki luksusowych hoteli o egzotycznej architekturze często zaskakującej czeka na bladych turystów. Dziś "obozy koncentracji turystycznej " świecą pustką. Rewolucja opóżni sezon bo zamieszki wstrzymały najazd wystraszonych klientów z drugiej strony Morza Sródziemnomorskiego.

Monastir jest rodzinnym miastem pierwszego prezydenta Tunezji i ojca narodu Habiba Bourguiby. Za jego 30-tu lat (1957-1987) panowania miasto się wzbogaciło i z cichej portowej choć antycznej wioski stało się ważnym ośrodkiem turystycznym. Stare zabytki jak surowy ribat (forteca) z VIII w czy nowy (1963) bogato ozdobiony meczet lub złocone mauzoleum b. prezydenta wabią turystów swoją oryginalnością, przepychem i wystrojem. Na jednym z placów rozbity betonowy munument Ben Ali przypomina, że rewolucja dotarła nawet do najcichszych zakątków Tunezji a kontestacji nie oparł się nawet sam Bourguiba. Pedałuję przez ozdobne ale opustoszałe uliczki mediny i znam już tego powód. " Rewolucja to dla nas ekonomiczna katastrofa. Żyjemy z turystów i dla turystów gdy ich nie ma giniemy. Czego się boicie? Na co czekacie by wrócić?" - zwraca się do mnie handlarz z jednego rzadkich jeszcze otwartych sklepików suku dowiedziawszy się, że jestem Francuzem. Fakt. Monastir jak i inne nadmorskie miasta żyją wyłącznie z turystyki, która zatrudnia tysiące ludzi. Od Mahdyi do Sousse widzę eleganckie niegdyś wille kompletnie zniszczone. Mury opalone, drzewa zwęglone, szyby wybite i pseudo-korynckie kolumny zwalone - to wynik znęcania się nad posiadłościami żony b. prezydenta, którą oskarża się o najgorsze czyny. Jeszcze pachnie niedokończonymi spalenizmami mebli. Plaże zatoki Monastir zasypane są odpadkami a woda przypomina raczej cuchnący ściek. Sousse- miasto założone przez Fenicjan w IX w. wita cyklistę zabudowaniami portowymi i przemysłowymi przedmieściami. W porcie stoją zdobne statki przebrane za kolumbijskie karawele czekające na turystów, których brak. Instaluję się w hoteliku "de Paris" za 20 dinarów z pięknym patio i obszernym tarasem tuż za wysokim zębatym murem z IX w. otaczającym medinę. Jest cicho i spokojnie, czuję się bezpiecznie tym bardziej, że jestem w cieniu potężnego ribatu- fortecy o surowych monakalnych murach. Ze szczytu wieży arabskiej cytadeli widzę kwadratowy i pusty dziedziniec wielkiego meczetu także o b. surowym wystroju. Jego oryginalnością jest to, że nie posiada minaretu. Poza murami mediny przy "europejskiej" aleji Habiba Bourguiby, który prowadzi nad morze : dyskretna uliczka " Pierre Curie". Dobrze, a gdzie jest Marie Sklodowska-Curie? Restauracja "ludowa" obok hotelu zamknięta na cztery spusty, inne też. " Hotele i restauracje zamykają jedne po drugich bo brak klienteli. Ja też nie jestem pewny czy dotrwam do końca rewolucji i do powrotu turystów, sytuacja jest dramatyczna. No cóż? Mamy teraz demokrację i to jest najważniejsze". - komentuje właściciel hotelu (nie spuszczając oka z telewizora) moje rozczarowanie z zamkniętych tanich barów..

Pedałując teraz na zachód w stronę Kerouanu myślałem, że wiatr tym razem będzie po mojej stronie. Niestety, Eol uparł się by dziś akurat dmuchał ze wschodu. Droga jest wygodna, asfalt bez dziur ale liczę z trudem dystans wypatrując kilometrowe słupy o nie zawsze logicznych odległościach. Zależnie gdzie postawiono drogowskaz do Kerouanu raz jest 35 km a kilka kilometrów dalej jest 36! Jest pusto, pejzaż pustynny, suchy, samochodów mało. Zajęty walką z wiatrem, który zamienił się w wichurę, kompletnie zapomniałem o przestrogach hotelarza ze Sfaxu. Gdy na skrzyżowaniu zatrzymała mnie policja przypomniałem sobie, że jest ona przeciw rewolucji i wciąż wierna b. władzy a na moim bagażniku wielka flaga rewolucyjnej Tunezji! Trójka policjantów o fizjonomii kanadyjskich drwali nie wyglądała groźnie a dowiedziawszy się, że jestem Francuzem i że pedałuję z Sfaxu do Tunisu, dali upust swemu zdziwieniu co odebrałem jako znak podziwu. Jeden z nich wręczył mi pomarańczę a pozostali zasalutowali, prawdopodobnie zauważywszy na rowerze narodową flagę. Odjechałem, myśląc jak nie trzeba nigdy uogólniać. Ot, i sympatyczni policjanci!

Z daleka Keruan- duchowa stolica Tunezji i najważniejsze święte miasto Maghrebu- wygląda jak niezdobyta forteca, jakby wycięta prosto ze średniowiecznej ryciny. Płowe mury z żółtej cegły szczelnie otaczają święte miasto islamu. Czwarte po Mecce, Medinie i Jerozolimie. W zawiłych kalkulacjach muzułmańskich teologów mówi się, że potrzeba aż siedem pielgrzymek do Keruanu by zrównoważyły jedną tylko do Mekki. Jestem tu dopiero trzeci raz, daleko mi więc do muzułmańskiej świętości. Nad zębatymi murami króluje piętrowy minaret zamkowego meczetu (jamaâ) Sidi Oqba uważanego słusznie za jeden z najpękniejszych monumentów wczesno-średniowiecznej architektury muzułmańskiej.

W medinie Keruanu nie ma żadnych znaków nowoczesnej cywilizacji i spacerując po ulicy Ali ben Houane mam wrażenie, że czas cofnął się cudownie. Wśród kolorowych dżelab i burnusów, błysku bazarnych garnków, dzikiego zapachu toreb z safianu i namiętnej tekstury keruańskich gwiazdzistych dywanów, spaceruję w autentycznej egzotyce rzeczywistości. Liczne meczety ( ok.300! ), baseny, muzea, pałace świętych i mniej świętych zapraszają na dłuższy pobyt.

Dla malarza niebo, światło i płowa biel dostarczają emocji i pobudzają wyobrażnię plastyczną. Wcale nie dziw, że Paul Klee odkrył właśnie tu, w Keruanie, co to jest naprawdę kolor.

Tani nocleg zapewniłem sobie w znajomym mi już hotelu Sabra położonego akurat na przeciwko głównej bramy (ech chouhada) do mediny. "- A czy wie Pan, że byłem tu 20 lat temu" - mówię starszemu mężczyznie siedzącemu za kontuarem i patrzącego w telewizor "-Ach tak, - odpowiada po chwili przyglądający się mnie mężczyzna- dobrze pana pamiętam, miał Pan wtedy na rowerze portret Sadama i razem w nocy oglądaliśmy amerykańską agresję na Irak" . Tak było. Nieprawdopodobnie jaką niektórzy mają fenomenalną pamięć! Zauważam, że szyld hotelu jest zbity "-to wandale, lokalna łobuzeria, która korzysta z okazji by grabić sklepy i banki. Ona nie ma nic wspólnego z rewolucją. Za czasów Ben Ali był spokój i porządek" - odparł stróż wyrażając swoją wątpliwość z osiągnięć i konsekwencji jaśminowej rewolucji. Niedaleko hotelu na ulicy Dr. Hamda Laaouani przy spalonym banku STB stoi uzbrojony po zęby żołnierz i wojskowa ciężarówka otoczona drutem kolczastym. A więc i tu, do najświętszego miasta Tunezji dotarły odpryski socialnych przemian. Przed rannym odjazdem wspominam o wczorajszym miłym spotkaniu na drodze z policją "-Tu pan się myli, to nie była żadna policja ale żandarmeria czyli wojsko ; z policjantami nie uszło by Panu tak łatwo...to zwyczajni byndyci. Niech Pan ich omija i się nie zadaje!". Łatwo powiedzieć ale jak to wykonać samemu na pustej drodze?

Ruszyłem więc do Hammametu, najdłuższego etapu mojej wycieczki(120 km) bardziej z niepokojem niż strachem, który nie opuszczał moje myśli. Tym bardziej, że wczoraj w gazecie przeczytałem wiadomość o okrutnej agresji, która miała miejsce w pewnym miasteczku Kondar. Na mapie zobaczyłem, że trasa do Hammamet prowadziła akurat przez... Kondar!. Pedałowałem wciąż pod wiatr, który w niebiosach popychał ciemne chmury na południe co sprawiało, że bardziej przejmowałem się kierunkiem szosy i niebem niż potencjalną agresją. Wiatr zamienił się w wichurę, targał zrywami i która jak mini tromby powietrzne pomiatał śmieciami na poboczach a każde minięcie ciężarówki sprawiało, że ratowałem jak mogę równowagę by nie wpaść do rowu. Przy takich "atrakcjach", kompletnie zapomniałem o czatującym niebezpieczeństwie na samotnego cyklistę. W końcu byłem nawet zadowolony, że "coś" się działo lub mogło się stać, bo droga z Kerouanu do Hammamet choć dobrej jakości to jednak stukilometrowa nuda przecinająca wyludnione gliniaste tereny i wysuszone koryta rzek i jezior

Najciekawszym miejscem w Hammamet to kilkukilometrowy zjazd do miasta z Bir Bou Regba. Hammamet to turystyczna atrapa wisząca za kilka euro na każdej witrynie europejskich agencji. Ciekawostką jest, że wylansował te kąpielisko w latach 30-tych ub. wieku Rumun Sebastian przyjaciel pisarzy i malarzy. Miasto, które poza sezonem świeci pustką i nudą jest latem przepełnione tłumem nudzących się gości z pobliskich turystycznych kompleksów wypełniającym niezliczoną ilość pizzerii, barów, restauracji i nocnych lokali. Warto jednak najpierw zwiedzić zaciszną i uroczą medinę, jedną z najmniejszych w Tunezji położoną tuż przy morzu , dojść do chrześcijańkiego cmentarzyka gdzie w cieniu olbrzymiej kasby (fortu) odpoczywają francuscy koloniści a nawet b. premier Włoch Bettino Craxi. Potem dopiero radzę przewietrzyć się na wydmowisku nudnej plaży i wymoczyć się w ciepławym bulionie morza.

Znużony wiatrem, nie miałem już sił by dopedałować do Nabeul tym bardziej, że czekał na mnie kilkumetrowy podjazd do Bir Bou Regba, z którego dopiero co zjechałem. Znalazłem pod wieczór niezły hotel Olympia za tylko 15 dinarów (choć w przewodniku ceny były trzykrotnie wyższe) usytuowany na górnych peryferiach Hammamet na ul. Kuwejtu kilka kroków od luksusowej posiadłości (jednej z wielu) Leili Trabelsi żony prezydenta kompletnie splądrowanej i spalonej przez "rewolucjonistów". Doprawdy, rewolta nie ominęla żadnego miasta w Tunezji. Gdy wybrałem się na miasto by zobaczyć" "Hammamet by night" stróż hotelowy uprzedził mnie, że zamyka hotel na cztery spusty już o 22-giej. ""Rewolucja podnieciła bezrobotną młodzież, która z nudów grasuje po mieście i niszczy co się da.To nie są rewolucjoniści i szkodzą naszej nowej rzeczywistości, na którą czekaliśmy tak długo. To ulica, która dyktuje rytm rewolucjj i dyktatura ludu jest podobnie szkodliwa jak każda inna. " Zresztą nie było po co włóczyć się po mieście kompletnie wyludnionym o zgaszonych latarniach, reklamach, neonach i gdzie oprócz kafejki Achiri nie było nawet przyjemnego miejsca by coś zjeść. Gdy wróciłem, stróż akurat zamykał na grubą kłódkę zakratowane drzwi hotelu.

Z Hammamet do Nabeul jest tylko 15 km i dziw bierze, że w tak bliskim sąsiedztwie egzystują dwa różne światy : arcy-turystyczny Hammamet i arcy-komercjalny Nabeul. Nabeul jest miastem gdzie turyści z okolicznych obozów a nawet mieszkańcy Tunisu przyjeżdzają masowo by kupować słynne lokalne wyroby z terracoty , garnki, doniczki, wazony o wzorach, które tworzą zgraną kompozycję form i kolorów. Miasto chowa za europejskim przedmieściem piękną i dziwnie przestrzenną medinę, w której się ulokowałem za 9 dinarów. Hotelik pn. Pension des Roses (pensjonat róż) na placu Hached w samym centrum starówki jest skromnym domem o kolorowych pokojach prowadzonym przez starsze małżeństwo, państwo Kharrez wpatrzone cały dzień w ekran TV. "- Co tam z "faraonem"? -pytam pana Raszida bo widzę na ekranie manifestacje w Kairze. " Mubarak jest generałem i ma za sobą wojsko, niełatwo będzie go obalić. Nie każdy dyktator jest tchórzem jak nasz Ben Ali choć jego ucieczka zapobiegła narodowej tragedii."

Wieczorem gdy w medynie gasną światła sklepików zapalają się latarnie minaretów o jaskrawych zielonkawych światłach. W Tunezji minarety często ukoronowane zabawnymi krużgankami, bardziej przypominają latarnie morskie niż świątynne wieże. Tutejsze minarety są bardziej urozmaicone niż np. w Maroku gdzie wszystkie są podobne do niedokończonego surowego 40-metrowego minaretu Hassana w Rabacie z 12-go wieku czy w Turcji gdzie każdy nawet najmniejszy meczet posiada minaret w kształcie wyostrzonego ołówka na modłę Agii Sofii w Stambule.

Jeszcze nie dopedałowałem do centrum Tunisu a już słyszę kręcącego się w kółko nad miastem brzęcącego komara. Wojskowy helikopter obserwuje sytuację, która w stolicy w przeciwieństwie do prowincji jest wciąż napięta. Gdy przejeżdzam niespokojną aleją Bourguiby na schodach secesyjnego gmachu miejskiego teatru podniecony tłum wykrzykuje hasła, których nie rozumię ale wyczuwam w nich dużą dozę nienawiści. Na Placu Niepodległości, sto metrów od teatru, obok francuskiej ambasady na przeciw katolickiej katedry pn. św.Wincentego i Paula, inna manifestacja wykrzykuje antyfrancuskie slogany, grozi pięściami i napisy na szybko skleconych transparentach są jednoznaczne : "Precz w Francją!" Na szczęście, budynek otoczony jest szczelnie zwojami z drutu kolczastego i że na moim rowerze powiewa... tunezyjska flaga! Obok, pancerny samochód w pustynnej szacie szykuje się w razie czego do interwencji. Tej nocy, to nie modły do Allaha z pobliskiego meczetu, które przeszkadzały mi spać lecz wciąż krążący nisko nad domami helikopter. Gdy opuszczam Tunis pedałując po autostradzie pod silnym deszczem, myśl moja idzie ku biednemu księdzu salezjaninowi Mariuszowi Rybińskiemu, którego zamordowamo kilka dni temu z La Manouba na przedmieściach Tunisu. Miał 35 lat, był Polakiem i kochał Tunezję...

Etapy, trasa i kilometraż :

SFAX - El Henche - EL DŻEM .................................................. 72 km

EL DŻEM - Ksour Essaf - MAHDYA......................................... 51

MAHDYA - Monastir - SOUSSE................................................ 69

SOUSSE - M'sakeh - KERUAN................................................. 58

KERUAN - Enfida - HAMMAMET ............................................. 120

HAMMAMET - Bir Bou Regba - NABEUL................................ 14

NABEUL - Gromballa - TUNIS................................................... 70












*************************************************************************************

ENTRETIEN AVEC UN GENERAL

Quelques mots sur l'ambiance locale.

Une petite bourgade , très ancienne sans doute , puisque l'église sur la place

date du XIe s. Sans aucun ornement ni fresque, l'église Saint Pierre, en pierre et galets gris, est d'une construction originale avec sa tour et son clocher .

Ouverte aux visiteurs dans la journée.

A droite de l'entrée, une sorte de seconde nef en pente où, dans un coin, se cache une statuette en bronze du Roi Saint Louis . Il paraît qu'il aimait y venir et

que c'est dans ce coin - là qu'il aimait prier.

Je trouve la rue où je dois me rendre: une petite rue flanquée de maisons anciennes - le portail du N° 3 est de couleur verte.

Je sonne à la petite porte. Une dame aux cheveux blancs mais au visage très jeune m' ouvre - un peu surpprise.

A-t-elle été prévenue ? - " Oui, mais mon mari est allé chercher notre fils au sports. Il arrivera dans quelques minutes. Préférez-vous vous mettre à l'intérieur,

ou rester au jardin?

Je choisis le jardin - une petite table avec des tasses y est déjà installée sous les arbres. Deux grands chiens viennent faire connaissance - puiss e recouchent sur l'herbe. Au fond du jardin, des poules naines d'Indochine se

promènent . Tout a coup; le coq pousse un grand cocorico " Bonjour ! ".

Tout respire le calme et l'hospitalité .

Le général arrive en tenue de week-end .

" Un thé nature ou une tisane aux fruits rouges de Pologne?"

"La tisane, s'il vous plaît, évidemment".

Nous avions convenu d'avance, par mail, que le général choisirait lui-même son sujet.

"Ce sera une conversation à bâtons rompus ; à titre personnel - car je ne suis pas un porte -parole de l'IHEDN.

Le création de cet Institut est due à un amiral d'avant guerre, Castex, d'un haut

niveau intellectuel . Cet amiral voulait absolument que les militaires rencontrent

les civils. Vous imaginez la période : les années 30...

- "On n'en avait pas l'habitude? "

-"Non. Après la Iere Guerre mondiale: les militaires; en France , étaient très respectés. Trop respectés! Avec la vision de la fin du XXe siècle, on dirait "trop

respectés". Parce qu'ils étaient vainqueurs de 1918.- ils étaient très respectés

aussi dans les milieux diplomatiques -dans les ambassades les attachés mili-

taires étaient très respectés. Ils symbolisaient la guerre d'honneur. Ils étaient en mission à l'étranger. comme en Pologne.Cela leur a porté malheur! Par la suite.

"- La mission militaire française était en Pologne de 1920 - 1922;."

- Oui. L' amiral s'est donc dit : "On va mettre en contact des officiers de très haut niveau; appelés à des responsabilités élevées , et puis; des civils appelés à d'autrtes responsabilités. (c'était en 1936)

Arrive la guerre (1939-1940) - donc il n'y a plus rien eu. En 1947, on a ressortit

l'idée , qui, évidemment, était excellente et on a fait un Institut Moderne des Hautes Etudes de Défanse Nationale - avec des Sessions annuelles - au début

ces Sessions n'étaient pas trop fréquentées : une 50-aine de personnes ; Actuellement; on a une petite centaine ; Au fur et à mesure du succès; de l'Institut, parce que cela marchait très bien,. C'était extraordinaire - ces colonels qui devenaient des généraux, ces capitaines de vaisseau qui devenaient des amiraux - voyaient des gens qui devenaient de grands patrons de l'industrie, de

grands avocats, de grands médecins, des hommes politiques;

Cela a eu tant de succès que; au fur et à mesure on a inventé quelque chose

permettant d'aller plus loin et faire plus vaste. Cette session annuelle unique ne

pouvait contenir 300 personnes.

En 1954, donc, quelqu'un a eu l'idée de faire desSassions Régionales.

- " Dans les grandes villes?

- " Oui, dans les grandes villes. En 1954 - il y eut la Guerre d'Algérie - ou" Evènement d'Algérie" comme on l'a appelée; Le Première session Régionale eut

donc lieu à Alger. Il y eut ,ensuite, des Sessions dans les grandes villes: à Marseille, Lyon, Liille Et cela a bien fonctionné, puisque l'on en est à la 190e

Session ; Il en a actuellement 4 sessions par an - et, comme vous voyez, cela ne désemplit pas.

On a eu ensuite, deux idées originales - de faire des Sessions pour les jeunes.

- " Afin de leur donner une formation?

- " Oui. La même chose , mais adaptée à des jeunes.

Ensuite; le 2e idées - on a pensé à l'intelligence (? "l!intelligentsia?) économique LE POINT COMMUN de toutes ces Sessions, c'est d'abord une grande LIBERTE;

On n'enseigne pas le "Catéchisme" en disant qu'il faut penser de telle ou autre manière. Les gens sont"volontaires" ;.Sauf les militaires .

Lesmilitaires sont "volontaires", mais il n y a pas beaucoup de colonels qui re-

fusent de faire des hautes études. A part les militaires, des civils viennent.

1/ le niveau des études à l' Institut, est assez extraordinaire et unique (il faut bien le dire). Il y a desconférences qui sont "moitié conférences et moitié débats; libres! Conférences qui donnent matière à discussion.

Ensuite , il y a des VISITES à thème qui sont, en général, très bien montées -

l'IHEDN est très respecté - ce n'est pas du tourisme - et quand on va (p;ex;)

visiter un sous-marin chez Marcel Dassault - c'est une visite de haut niveau.

2/ Puis; il y a quelques chose d'assez original : c'est qu'on fait travailler les auditeurs en leur faisant faire - ce qu'on appelle , chez les étudiants ," des travaux dirigés. " On leur pose une question et ils répondent collectivement.

-"Par écrit"?

-" Oui , par écrit. C'est en train d'évoluer, car , avant, c'était sous forme d'un

Mémoire collectif ; Et maintenant ; on a modernisé le système : on demande

aux gens de faire" Une Fiche de Position". Ce sont des Fiches que remplissent les chargés de Mission, au niveau politique- au niveau des ambassades - en indiquant comment ils voient la situation. Sur la Libye p.ex.

C'est beaucoup plus court qu'un Mémoire - mais c'est toujours une oeuvre col-

lective.

- C'est un travail de groupe?

- Oui, Un travail de groupe. Tout le monde à des idées; Tout le monde se met dessus ; on confronte les idées; et à la fin, on présente un travail collectif prêt.

Cela monte jusqu'à : M. Le Président; M. le Ministre; M. l'Ambassadeur :

" Voilà le travail de votre Etat-major ". Ca c'est militaire . On le retrouve dans les Sessions Nationales - avec 55 jours par an.

- Cinquante cinq jours d'affilée?

- Non. 55 jours à raison de 1,5 jour par semaine;. Les Sessions Régionales qui

représentent à peu près 18 jours par an. Puis, il y a les Sessions pour les Jeunes - 5, 5 jours par an.

L'intelligence économique- c'est un peu différent mais on pense que c'est bien

de... et de débattre. Mais que c'est encore mieux de travailler ensemble.

Alors le recrutement (ça aussi , c'est une originalité de l'I.H.E.D.N.) le recrutement est totalement ouvert.

Quant vous faites parler un Colonel parachutiste qui revient d'Afghanistan avec un Rabin dont la spécialité est l'exégèse de la Thora du XVIe s...

- Ils discutent ?

- Ils discutent . Le chef d'entreprise avec le banquier ; le docteur ; l'homme politique. le jeune chercheur ... Ces gens -là parlent librement ; Et dans le choc des esprits naît le Consensus. Les Comités qui sont au nombre de 15 - 16, -

on leur demande : Tel ou tel jour donnez votre opinion commune .

- Et à quelqu'un qui fonctionne comme chef de groupe ?

- Assez rapidement il y q quelqu'un qui est élu président du Comité - et qui sait

l'animer. Voilà comment on travaille.

- Et tout le monde signe la fiche?

- Oui; tout le monde; Il est arrivé que quelqu'un refuse de signer , car il n'était absolument pas d'accord sur les grands problèmes : Vpus imaginez :

- La Bioéthique ou le Nucléaire(pourtant utile);

J'ai été par trois fois Chef d'une Session Nationale et puis trois fois le chef d'une

Session ... J'ai donc fait en tout 6 sessions. C'est rare que quelqu'un soit un rebelle complet.

- La Bioéthique ; en ce moment ; est au premier rang?

- On n'a jamais parlé de Bioéthique - pas encore! C'est un grand problème qui intéresse l'Ethique; mais est-ce un problème qui intéresse la Défense Nationale?

On aparlé de l'Espace, de la Mer, des Frontières ; de l'ARC de Crise;

Vous savez ce que c'est "l'ARC DE CRISE?"

- Non;

- C'est l'analyse française de la crise dans les Caraïbes ; Pour la France, les crises reste un peu dans les Caraïbes ; Ensuite, elles traversent tout le Nord de

l'Afrique , le Sahel, la Corne de l'Afrique ,Ethiopie; la Somalie; Djibouti le Moyen Orient ; Ensuite elles traversent l'Irak, l'Iran, et arrivent en Afghanistan, en Inde et au Pakistan. C'est ce qu'on appelle "L'ARC EN CRISE". C'est ce qui se passe dans le Nord de l'Afrique.

- La région de la Méditerrannée? "

- Oui. Ily a une faille entre l'Europe et l'Afrique .

- Vous croyez que l'idée du président Sarkozy - de créer cette sorte d'organisme

ou d'Alliance en bordure de la Méditerranée - était bonne?

- Mon sentiment personnel est que cette initiative était bonne. Alors là, je comprends que l'Europe du Nord ait trouvé ennuyeux, désagréable, contreproductif que lq France ,l' Italie, l 'Espagne jouent un jeu personnel .

Mais toute initiative est bonne; Et, actuellement, on sait que cela pose des problèmes.

Nos amis allemands doivent comprendre que lq France est davantage intéressée par la Méditerrannée et l'Afrique du Nord que par le problème de

Kaliningrad. L'Union Européenne piétine un peu. Moi, je crois qu'il faut des ini-

tiatives - sinon , on cale.

-Il y a bien une crise dans l'Union Européenne.

- Oui. La crise est très simple - elle vient d'une fracture - d'une différence de Conception entre ceux qui croient en une Europe Majeure = une Europe Sujet et

ceux qui pensent l' Europe = sa défense et son économie; et que ce n'est pas très grave que ce soit une Europe-Objet.voulons.Tout ça ne fait pas notre affaire. Tout ça, évidemment, sous le parapluie américain - parce qu'on a les Grands Frères américains qui sont toujours prêts à descendre. La position de la France est claire; ce n'est pas l'Europe que nous désirons.

- Celle qui existe en ce moment?

- Oui. On veut une Europe riche de ses 500 millions d'habitants -une Europe -Sujet que l'on respecte; une Europe qui, quand elle parle, on la respecte. Car actuellement, on ne la respecte pas. Quelquefois - on la respecte. Quelquefois, on ne la respecte pas. Par ex. quand il y a eu l'affaire de Géorgie - c'est sous la présidence française que l'on a arrêté les Russes.

- Vous permettez une petite remarque - Monsieur Sarkozy est arrivé à Moscou APRES le voyage des Sept Présidents en Géorgie et il s'est dépêché de le faire

pour ne pas laisser les autres faire ce qu'ils voulaient. On l'a ressenti comme ça.

- C'est possible. Vous l'avez ressenti comme ça ; Mais les gens qui y sont allés en observateurs - c'étaient des Européens - c'est quand même une certaine

action.

- Oui, oui.

- Le Traité de Lisbonne ne s'est pas fait par l'opération du Saint-Esprit .

- On ne sait jamais où va le Saint-Esprit!

- C'est vrai. Ily a des volontés : tantôt c'est l'Allemagne; tantôt c'est la France ; tantôt c'est la Grande-Bretagne. Sur le plan de la ...nettement , maintenant c'est

d'essence(?) franco-britannique - on ne peut pas le nier - car les Britanniques,

bien que jusqu'à présent plutôt vers une EUROPE-MARCHE, (ce sont des économistes ) - et quand même ils veulent que l'économie soit descendue. Donc ;cen'est pas très sérieux - cette Europe qui se remet entièrement entre les mains des Américains - alors que, économiquement, ce sont nos adversaires.

- On parle tout le temps de l'Economie au lieu de mentionner quand même la question de la Culture sur laquelle tout de même cette économie est fondée!

Parce que , elle n'est pas culturellemnt indifferente.

- C'est une question qui m' intéresse particulièrement - Je suis entièrement d'accord qu'on ne parle pas assez de la Culture. Pour parler de manière anecdotique - moi, j'ai fait le Military(?)Collège.... de Londres.

- Vous avez fait vos études à Londres? Pourquoi?

- Parce que je voulais faire une carrière franco-britannique - que j'ai faite; Donc j'ai passé une année à Londres. Je n'ai pas fait mes études à l'IHEDN.

Et là- les Mémoires qu'on faisaient n'étaient pas collectifs mais individuels.

On m'a dit "De quoi voulez-vous parler? - J'ai dit"Je voudrais parler de l'Identité

Culturelle de l'Europe. Mon chef qui était un Amiral m'a dit : "mais ; ça; c'est quand même bizarre? Ne pas parler du Corps Franco-Allemand ?

- J'ai dit : "Non .Je pense que ce qui m'intéresse c'est ça.

Il m' a dit : C'est bien français,ça. - J'ai répondu : " C'est justement pour ça; Parce que je suis Français." Donc j'ai fait mon MEMOIRE qui était assez primaire; un

truc d'officier passablement cultivé. L'Europe s'est faite sur l'économie. Les pères

de l"Europe- Jean Monet et son homologue allemand(Adenauer) et son homologue italien (FIAT?) se sont dit : "On va commencer par le charbon et l'acier. .. parce que le charbon et l'acier c'est l"économie de guerre. On ve un peu circonscrire cette capacité de faire de l'armement - et en faire quelque chose de commun.

- Et ça a réussi; je crois?

- Ca a très bien réussi.Ca a très bien fonctionné. Après; il y a eu l'Atome - Cela a moins bien fonctionné parce que c'était quelque chose de très sensible. Et puis;

il y a eu le Traité de Rome. Quant j'étais petit, on parlait du Marché Commun.

Donc c'est ça - ils ont construit l'Europe sur l"économie. Malheureusement; je n'ai pas assez lu Jean Monnet pendant cette période de Londres. Je n'ai pas vu que Jean Monnet avait dit quelque part : "Je me suis trompé. J'aurais dû commencer par la Culture?," Je regrette de n'avoir pas mis ça en introduction. Pourquoi fallait-il que JeanPaul II écrive "Pourquoi fallait-il commencer par la culture? Mais parce qu'il fallait faire rentrer dans le crâne des Européens qu'i y avait beaucoup plus de choses qui les rapprochaient que de choses qui les éloignaient.

- L'Economie éloigne?

- L'Economie rapproche les gens au niveau du ventre. Au niveau de l' " Avoir."

- Oui.

- Et la culture rapproche au niveau de" l'Etre".

-Oui. C'est certainemnt très juste.

-C'était ma thèse. Je pense que cela n'a intéressé personne.

- Enfin, pourquoi le pensiez-vous?

- J'étais très content d'avoir fait mon travail. Je parlais de l'EMPIRE ROMAIN. DES RACINES CHRETIENNES....Dans les bagages des légionnaires romains il y avait aussi la Bible. Le Christianisme s'est répandu grâce aux Légionnaires; Le Saint Patron de l'Infanterie, les gens ne le savent pas très bien - c'était Saint Maurice.

- C'etait un Romain?

- Non . C'était un Thébain? De Thèbes en Egypte. Intelligemment, les Romains ont recruté sur place. La Légion Thébaine a été envoyée en renfort en Suisse.

Parce que les barbares menaçaient. Et cette Légion était pratiquement entièrement chrétienne.

-C'était à quelle époque . Du temps de...?

- C'était juste avant Constantin. Et Maurice a dit -"Je ne fais pas cette guerre ridicule, contre les "barbares" parce que je suis chrétien ." On l'a pris pour une plaisanterie(?) Et sa Cohorte, son régiment, a intégralement refusé de faire la guerre.

- Et alors?

- Le Tribun romain a fait tuer tout le monde. Il y eut un massacre complet de cette

Cohorte Thébaine qui avait refusé de combattre sous les ordres de Saint Maurice. Personne ne le sait; Cela s'est passé près de Genève: le nom de la ville ne me revient pas. Tout ça pour dire que les Romains qui tenaient tout le Bassin Méditerranéen et même plus loin, drainaient derrière eux le Christianisme.

- Si cela avait eu lieu au temps de Constantin; il n'y aurait plus eu de massacre!

- Il y a deux dates très importantes :

-/ lEdit de Caracalla qui,par la Constitution Antonine, en 212, donna la Citoyenneté Romaine à toute le Zone Romaine. C'était incroyable! C'est comme ça que Saint Paul était Romain. Encore que c'était avant l'Edit de Caracalla. Il s'était dit : "Tour le monde sera Romain et comme ça, ce sera beaucoup mieux. ". C'était vraiment une grande ouverture de l'esprit.

-/Ensuite; il y eut l'Edit de Constantin ( à Milan, en 313) qui assura la liberté religieuse. Il y eut les Visigothes, les Ostrogothes qui ont été "avalés" par m'arianisme et qui sont donc devenus chrétiens.

Quand on va à la cathédrale de Trondheim, en Norvège, il n'y a pas tellemnt de

différence entre celle-ci et les cathédrales gothiques de France ou d'Espagne avec des styles, un peu différents. A l'époque, les élites se promenaient à travers l'Europe. Saint Thomas d'Aquin, quand il était à Paris, et il était Italien, était apprécié. Et il y avait des tas de grands savants qui se promenaient de l'Université de Coïmbra à celle d'Oxford, en passant par Florence etc. Cela n'empêchait pas les guerres, bien sûr, mais la culture était maintenue. Quand ERASME PARLAIT EN LATIN, l' Europe comprenait.

Après , j'ai été un peu plus concret. Je disais : Il fallait sue 50 % des études se fassent à l' étranger. Que les jeunes Français partent à l'étranger. Peut-être que

celà aurait fait du bien aux pays qui étaient sous la botte russe?

- Maintenant il y en a beaucoup qui partent faire leurs études à l' étranger,mais ce qui me chagrine un peu, c'est qu'ils ne rentrent pas.

-Vous parlez des Polonais? Les Français sont incorrigibles. Ils rentrent. Ils ne sont heureux qu'en France.

- Les Polonais partent faire leurs études et souvent restent ailleurs.

- Ce n'est pas seulement le problème des Polonais. C'est celui de toute la zone méridionale et que, forcément, nous on a toute l'Afrique - p;ex, les malheureux Maliens qui arrivent à Paris. Même s'ils vivent ici dans des conditions épouvantables, c'est mieux pour eux qu'au Sahel où il n'y a pas d'eau. ( Mali situé entre la Mauritanie et Burkina Faso, avec Bamako pour capitale et dont tout le Nord est désertique. Il fait partie de l'ancienne Afrique Occidentale Frse).

- Maintenant - pour ce qui est de la Crise de la Bordure Sud de la Méditerrannée,

comment, elle pourrait être résolue, à votre avis? En Libye, en particulier?

- Cette Crise n'est pas, forcémént,, bien décrite dans les journaux. En Libye c'est le problème de la scission entre la Tripolitaine et la Cyrénaïque. Les tribus autour de Tripoli et de Bengali ne se considèrent pas du tout comme des patriotes. Ils sont passés sous la coupe des gens de Tripoli au moment du coup d'Etat de Khadafi . Donc, c'est un peu un juste retour des choses - "Attendez,

on a passé près de cinquante ans sous le régime de Khadafi "- ce qui fait une quarantaine d'années qu'ils sont sous la coupe de gens qu'ils n'aiment pas.. C'est ce qui rend la solution politique difficile; parce que la rebellion; elle vient essentiellement de Cyrénaïque. Il faudrait que les élites de la rébellion fassent appel aux élites de Tripoli. C'est bien plus compliqué que la Tunisie.

- L' ONU a bombardé dernièrement les navires de Khadafi.

- Oui; quelques 7 ou 8 navires,...

----

- A l'IHEDN, je suis un général à la retraite et je m'occupe essentiellement des Associations. Mon travail consiste à faire l'interface entre les 11 000 personnes

qui sont en Polynésie: la Martinique, la Guyane; L'autre après-midi, lorsque j'ai

monté la réunion, j'avais devant moi quelques 200 personnes .

L' Association Nationale compte quelques 2000 membres ; puis l' Association des Anciens de l'Armement qui sont à peu près 800 , les Associations Régionales(Lyon, Marseille etc;) ont entre 60 et 300 auditeurs: se réunissent ,

font des conférences, débattent et travaillent. Ils font aussi des visites et des voyages.

-Est-ce qu'ils vont aussi en mission?

- Non. Ils font des voyages et pendant ces voyages si queque chose les a intéressé - ils ne voyagent pas idiot. P, Ex. s'ils voyageaient en Pologne, ils

passeraient 2 jours à s'intéresser aux problèmes de la Pologne - à Varsovie , ils rencontraient leurs homologues...

- Et ce serait possible ?

- Oui, certainement. Généralement, c'est une Association qui s'intéresse à.tel

endroit. Il y a certainement eu des voyages en Pologne.

J'ai été en Pologne avec la partie "active " de 'I.H.E.D.N.- à Varsovie. C'était en 2004. Avec le général d'origine poloniase qui s'appelait ZUKOWICZ. 0n a eu un dîner dans un restaurant et on n'a pas chanté en polonais(il ne savait pas parler le polonais) - on a chanté l'Hymne des Lanciers Polonais .En 1814, ils sont rentrés chez eux. Alors, à la gloire des Lanciers Polonais, pour les saluer, a été composé ce Chant. Alors , je pourrais vous chanter ce Chant,

Paroles : Et la France honore ces braves / qu'ont été les Lanciers Polonais /...

- Vous avez peut-être toutes les paroles?

- Je vais vous les envoyer.Il y a 4 couplets! Comme mon camarade était Polonais, un vieil ami - on était ensemble à l'école de Cavalerie - on a chanté ça

à tue-tête. A l'Ecole de Cavalerie, on a été deux ans après le bac.

- L'Ecole de Cavalerie , ce sont les chars?

- Oui. On parle toujours de l'Ecole de Cavalerie ; mais ce sont les chars.

- Je vais essayer de chanter l'Hymne nationale Polonaise. Je suis très fière, car

mon nom est là-dedans . Sans faire trop de fausses notes :

"Marsz; Marsz ; Dabrowski, / z ziemi włoskiej do Polski / Za Twoim przewodem/

Złączym się z Narodem/... Jan Henryk (JeanHenri) DABROWSKI qui était à la tête de l'Armée Polonaise sous Napoléon , et il avait fait la Campagne avec lui; Puis, il a essayé de former une Légion polonaise en Italie; Les paroles ont été composées par le général Jôzef Wybicki. Je ne sais pas qui a composé la musique.

------------

- Ma carrière est une carrière britannique. J'ai passé 7 ans en Grande Bretagne.

-J'ai passé 2 ans à l'Ecole de Cavalerie dans le Sud de l'Angleterre; Puis j'ai

terminé le Collège de Défense de Londres, ensuite j'ai été trois ans Attaché militaire à l'Ambassade française de Londres.

- C'étaient les années ...?

- Vers les Années 1980...

- La Ière Table Ronde c'était sur "LES ARMEES ET LA GUERRE";

Je disais qu'il n'y avait plus de guerre, mais des Crises. On n'a pas declarer la guerre à Khadafi.

- Non. C'était une Résolution de l'O.N.U.

- Voilà. Ce que je voulais démontrer par ailleurs c' était - A quoi servent les Armées? Une autre Table-ronde : c'était sur les Intérêts de la France.

Il y avait quelqu'un qui parlait des Intérêts de la France ; quelqu'un qui parlait des Intérêts stratégiques ; ensuite, j'avais invité Mme Chantal del Sol - philosophe.

- Elle est à l'Université du Val de Marne.

- Je lui avais dit :" Après avoir écouté les deux conférenciers parler des "INTERETS...; vous pourriez parler du point de vue de la Philosophie. C'était manifestement, le problème des Intérêts et des Valeurs. Quand les Intérêts l'emportent sur les Valeurs, on se trahit. Quant on s'occupe des Valeurs que des Intérêts, on est pas forcémént gagnant ? On est gagnant moralement. Mais un Etat doit survivre; La tâche d'un chef de l' Etat c'est que son pays survive. A certains moments " survivre " c'est "trahir" . On peut le regretter.

De Gaulle était cynique :

- Mais il ne s'en cachait pas. "Je vous ai compris".

- On ne l'a pas compris. Churchill ...

- Churchill - il buvait beaucoup.Mais en tant que Premier Ministre .... félicitations.

- N'empêche qu'il avait livré les Ukrainiens à Staline .

- Les Ukrainiens? Quand ça?

- Ceux qui avaient combattu avec les Allemands contre les Russes pendant la

IIe Guerre Mondiale.Ils étaient prisonniers britanniques Il les a livrés: Ils ont été

massacrés immédiatement.

- Est-ce qu'il savait ce qui les attendait ?

- D'autres ne savaient peu-être pas; mais lui, il savait. Uncle Joe était quand même un sinistre personnage.

- On peut cependant dire qu'il a sauvé l'Angleterre.

- Ca , oui, bien sûr. De Gaulle a fait plus. Il a fallu la volonté farouche de De Gaulle pour que la France renaisse de ses cendres.

- Pendant quelques années il a cherché à passer sous silence certaines choses.

- C'est ce que je vous disais tout à l'heure, - quand on est chef de l'Etat; il faut des

mensonges - la Raison d'Etat - repose sur des Valeurs.

- Pourtant, il y a eu pas mal d'exécutions tout de suite après la guerre.

- Il a fait le maximum pour ne pas monter les Français les uns contre les autres.

Il y a eu des exactions; des"miliciens"( au service des Allemands) ont été fusillés. Il a même écrit à Joseph Darlan(?) qui était le chef des "MILICES" en France, ancien lieutenant , à la veille de son exécution.

- Je vous remercie de votre accueil et de l'entretien.

xxxxx


WYSTAWA "WIĘCEJ NIŻ SOLIDARNOŚĆ" W MAGYAR NEMZETI MUZEUM
31 maja - 30 września 2011

Minęło tylko nieco więcej niż tydzień od Majówki Muzealnej, na której gościła też reprezentacja Muzeum Regionalnego z Tarnowa, gdy w Węgierskim Muzeum Narodowym wątki polskie pojawiły się ponownie, tym razem jako temat główny – 31 maja otwarta została wystawa zatytułowana „Więcej niż solidarność. Tysiąc lat kontaktów polsko-węgierskich”.

Wernisaż rozpoczął się o godzinie 16:00 w muzealnym ogrodzie, gdzie po wysłuchaniu hymnów Polski i Węgier złożono kwiaty pod pomnikiem generała Józefa Wysockiego. Uroczystość ubarwiła swoją obecnością Grupa Rekonstrukcji Historycznej Legionu Wysockiego na Węgrzech w mundurach odtwarzających autentyczne.

Następnie zebrani przeszli na drugie piętro muzeum, gdzie mowę wygłosił dyrektor Muzeum Narodowego, László Csorba. Oficjalnego otwarcia wystawy dokonali wspólnie Jan Borkowski sekretarz stanu ds. parlamentarnych i Polonii oraz informacji i kultury w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej oraz Gergely Prőhle podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Republiki Węgierskiej w obecności Ambasadora RP Romana Kowalskiego.

Na koniec odbyła się ceremonia wręczenia odznaki honorowej Bene Merito prof. Istvanowi Kowacsowi, wybitnemu polonofilowi, byłemu Konsulowi Generalnemu Węgier w Krakowie. Odznaczeniem tym uhonorowano jego działalność na polu umacniania pozycji Polski w Europie Środkowej.

Na tym zakończyła się część oficjalna i obecni mogli oddać się oglądaniu eksponatów: dokumentów, grafik, książek, wyrobów rzemiosła a także prezentacji audio (węgierskie tłumaczenia polskiej poezji) i cyfrowych. Zaaranżowana w układzie chronologicznym wystawa opowiada o związkach pomiędzy narodami na wielu płaszczyznach. Obiekty takie jak pieczęć nadana miastu Óbudzie przez Elżbietę Łokietkównę żonę króla Polski i Węgier Ludwika Andegaweńskiego ilustrują koneksje dynastyczne, silne od początków obu państw aż do wprowadzenia w Polsce wolnej elekcji. Pamiątki po Stefanie Batorym i Jerzym Rakoczym II przywołują dwóch książąt siedmiogrodzkich o przeciwstawnych, choć związanych z Polska losach: pierwszy odniósł sukces, jako wybrany przez Polaków król, drugi zaś niemal wiek później poniósł porażkę, próbując zyskać koronę wbrew woli polskiej szlachty, przy pomocy zagrażających Rzeczypospolitej sił kozackich i szwedzkich. O obustronnym poparciu w dziewiętnastowiecznych walkach narodów o niepodległość przypominają m. in. szabla Józefa Bema i proklamacja Lajosa Kossutha do narodu polskiego napisana z okazji powstania styczniowego. Pomoc jakiej w czasie drugiej wojny światowej udzielili Polakom Węgrzy dokumentują m. in. reporterskie fotografie przedstawiające uchodźców, solidarność narodów ponad granicami w roku 1956 – transparenty używane podczas demonstracji w obu krajach.

Osobna sala poświęcona jest związkom kulturalnym – poczynając od wkładu Uniwersytetu Jagiellońskiego w wykształcenie wielu obywateli renesansowych Węgier a kończąc na współczesnym funkcjonowaniu instytucji polonijnych (cytując jeden z opisów: „Dziś mniejszość polska na Węgrzech nie przekracza kilku tysięcy osób, ale jest wyjątkowo dobre zorganizowana”). Wśród eksponatów znalazł się też jeden z numerów naszego czasopisma, odbitka jego ukazującego się od 1872 roku poprzednika - „Tygodnika Polskiego na Węgierskiej Ziemi” oraz dokumenty i obiekty udostępnione przez Muzeum i Archiwum Węgierskiej Polonii.



Opis wystawy przygotowany został w językach nacji tytułowych (autorką polskiego tłumaczenia jest Elżbieta Sobolewska) oraz po angielsku, trójjęzyczna jest również albumowa publikacja towarzysząca pod redakcją kuratora László Szendego. Oprócz siedmiu krotkich esejów historycznych o stosunkach polsko-węgierskich w kolejnych epokach znaleźć w niej można także powitanie napisane przez Romana Kowalskiego i utrzymane w osobistym tonie wspomnienie dyrektora László Csorby o początkach jego sympatii do narodu polskiego. Całości towarzyszą liczne zdjęcia wystawionych obiektów.


Wystawę, zorganizowaną z inicjatywy Parlamentu Węgierskiego z okazji przekazania Polsce prezydencji w Radzie UE oglądać można do końca września.

Agnieszka Futera

Brak komentarzy: