środa, 6 kwietnia 2011

ARTYKULY- NR 128/IV.2011

ARTYKULY:

1/ LE ROI DE POLOGNE EN VISITE CHEZ L' EMPEREUR.

L' excursion organisée pour les journalistes par le Département des Musées Nationaux et la Direction du Château Rpyal -Musée
de Varsovie, nous a menés - de l'Ambassade de Pologne à Paris - dont l'histoire nous a été racontée de manière succinte et élégante par l'épouse de l'Ambassadeur Tomasz Orlowski- à travers une campagne déjà verdoyante - à la ville historique de Compiègne , ville de Jeanne d'Arc et de Napoléon Ier . Il s'agissait de visiter l'exposition très importqnte des Collections Royales
du Roi Stanislas Auguste Poniatowski, prêtées par la Pologne à la France et installées au Château Impérial de Compiègne.
Le temps nous ayant été strictement imparti, nous n'avons pas visité le centre ville avec sa vieille tour ayant servi de geôle à la Patronne de la France.
Le Château impérial est situé en dehors de la ville, dans un parc de 20 hectares. Devant la grille en fer forgé nous attendaient
des membre du personnel qui nous ont accueillis avec beaucoup d'amabilité.
Et dans l'entrée - une surprise : nous attendait le Roi lui-même, en pied et dans son costume du jour du couronnement.
Ce magnifique portrait; dû au pinceau de Marceli Bacciarelli, est un des joyaux des collections présentées.
Une question s'est imposée à moi tout de suite : le public français se rendra-t-il seulement compte du miracle que constitue la
présence de tous ces trésors au Château impérial?
Quand on sait que notre capitale a été bombardée par deux fois - en septembre 1939 -et en aôut/septembre 1944 , lors de l'Insurrection de Varsovie - combien de courage a-t-il fallu aux employés du Château Royal pour arriver à sauver du désastre
tous ces magnifiques objets et les cacher en lieu sûr? tout juste avant que les bombes allemandes ne tombent sur la ville, ils ont
réussi à cacher meubles, tableaux et objets précieux un peu partout en dehors de la ville et les protéger ensuite d'être dérobés par les Russes. Comme tant d'autres parties de notre patrimoine culturel national.

Le directeur du Palais Impérial nous a conduit progressivement à travers l'exposition, commentant les tableaux
èt les objets présentés. Son discours, il l'interrompait de temps à autre pour demander son avis à la représentante
du Château Royal de Varsovie. Son commentaire concernait certains dessins représentant les projets architecturaux
du Roi qui,demandait à certains artistes de son entourage d' imaginer des bâtiments futurs qu'il voulait faire con-
struire dans la capitale. Dessins très "classiques " dans leur style et qui, d'ailleurs, ne furent jamais élevés.
La famille du Roi était présente - les portraits de ses Parents, de sa fratrie(une soeur et un frère), ainsi que ses amis
comme le diplomate britannique qui poussa quelque peu Stanislas Auguste dans les bras de Catherine tzarine
de"toutes les Russies"- cela dans des buts politiques qui n'avaient évidemment rien à voir avec l'intérêt de l'Etat
polonais. Le" United Kingdom" a toujours eu, envers la Pologne, la même attitude et qui n'a pas changé depuis 200
ans. La Russie de même.
Parmi les tableaux "LE SAVANT A SON PUPITRE" de Rembrandt van Riijn(1641) et le très beau "AUTOPORTRAIT" de
M.Bacciarelli, m'ont particulièrement frappée; (les deux ont fait le voyage depuis Varsovie). Bacciarelli nous a
rendu de grands services après la guerre. Peints avec une très grande precision et soin du détail, ses"portraits" des
palais de Varsovie ont servi, après 1945, de modèles pour la reconstruction de la capitale. Il a fallu, cependant,
toute la tenacité de la nation polonaise pour arracher au gouvernement communiste le consentement pour la
reconstruction du Château Royal. Le pouvoir n'en voulait pas, aussi bien à cause de son nom, qu'en raison des
souvenirs historiques qui réveillaient la fièrté des gens. C'est le très grand mérite des historiens de l'art et des
architectes polonais, en particulier du professeur Gieysztor et de ses proches collaborateurs, dont le prof; Rotter-
mund, actuel directeur du Château-Musée, qui mirent sur pied un Comité Civique spécial à cet effet et peu à peu
l'emportèrent,soutenus qu'ils étaient par la population.
Continuant notre visite nous avons pu admirer quelques beaux spécimènes de porcelaine fabriqués par la Manufacture
des Princes Radziwill( si ma mémoire est bonne) et même dans une vitrine , deux pistolets et un sabre - les seules
armes présentées - ce qui témoigne de l'esprit pacifique du Roi; comme son malheureux prédecesseur, Stanislas
Leszczynski, beau-père de Louis XV et Duc de Lorraine , Stanislas Auguste était connaisseur d'art et collectionneur
et n'avait pas beaucoup l'esprit militaire. A sa table il réunissait ; le JEUDI, des artistes et des écrivains plutôt que
des généraux.
La deuxième partie de notre visite, en compagnie du specialiste de cette partie du Palais, comprenait les appartements
de l'Impératrice Marie- Louise et ceux de Napoléon Ier, occupés plus tard par Napoléon III. Des lits à baldaquin, des
fauteuils et des canapés confortables, tapissés aux couleurs claires. Des pièces magnifiquement décorées.
Les appartements de l'Impératrice où elle accueillait les dames de sa cour et recevait des invités de marque.
Les appartements del'Empereur plus austères et destinés aux tâches politiques et diplomatiques ; sans pour autant
oublier une aire prévue pour quelques distractions.

A notre grand regret nous n'avons pu visiter la partie du Palais où sont conservés les équipages: les carrosses et autres
voitures à cheval,
A la fin de notre visite, on nous a remis un Dossier de presse très complet contenant un chapitre sur la passion du Roi
de réunir des oeuvres d'art ( 2.200 peintures p.ex.), un autre consacré à sa vie et un troisième à l'arrangement de
l'Exposition qui restera à Compiègne jusqu'en fevrier 2012.
Nous sommes rentrés à Paris , heureux d'avoir passé une si belle après-midi au milieu de toutes ces merveilles.
Jadwiga DABROWSKA









=============================================================================
mail Orange Bronislaw
B r o n i s ł a w R u t k o w s k i

1898 - 1964

w s p o m n i e n i e

Inauguracje roku akademickiego Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie odznaczały się podniosłym nastrojem. Przemowa Bronisława Rutkowskie-go, wieloletniego Rektora stanowiła trzon oficjalnej akademii. Dopełniały ją interesujące wykłady i wysokiej rangi koncerty, by tylko wspomnieć gościnny występ Kwartetu smyczkowego Juilliard. Zachęcony przez Zenona Felińskiego, mojego profesora, jeszcze w okresie licealnym uczęszczałem na te słynne uroczystoś-ci. Rektor Rutkowski mówił pięknym wileńskim akcentem. Rokrocznie, po wręczeniu dyplomów zwracał się do absolwentów niezmiennie tymi samymi słowami. Staram się je odtworzyć.

“Dzierżycie w ręku dyplom – ukoronowanie kilkuletniego trudu. Uświadomcie sobie jednak, że wasza właściwa praca zaczyna się dopiero teraz. Z pomocą szkoły i profesorów otrzymaliście wykształcenie. Teraz postawicie pierwsze samodzielne kroki. Przetrawicie nabyte umiejętności, rozwiniecie je, by z biegiem czasu znaleźć własną drogę. Nie wiadomo, który z was - ‘żołnierzy’ - nosi w plecaku buławę marszałkowską”.

Bronisław Rutkowski prowadził działalność organizatorską. Na przestrzeni lat pełnił wiele odpowiedzialnych funkcji : w Polskim Radio, w Polskim Wydawnictwie Muzycznym, na Uniwersytecie Jagiellońskim, w Filharmonii Krakowskiej - na stanowisku dyrektora artystycznego, także jako redaktor Ruchu Muzycznego.

W jednym ze swych artykułów prasowych napisał: “mamy kłopoty z młodzieżą, ponieważ nie mamy z nią kłopotów”. Nie rozumiał bierności i braku inicjatywy.

Był artystą, wybitnym organistą. Grając, po prostu przekształcał instrument. Pod jego palcami jednostajne brzmienia “mechanicznych zadęć” nabierały życia upodabniając się do głosu ludzkiego. Po latach spotkałem się z opisem tego zjawiska w niezwykle trafnych wypowiedziach Pablo Casalsa. Bronisław Rutkowski celował w interpretacji utworów J.S. Bacha. W Przygrywkach chorałowych stwarzał ponadosobowa aurę medytacji. Poprzez miarowy strumień dźwięków dawało się słyszeć puls ich wewnętrznej siły – echo inspiracji kompozytora.

Za sylwetką Bronisława Rutkowskiego kryła się wyczuwalna osobowość. Kiedy szedł korytarzem odnosiło się wrażenie, że króluje nad szkołą i jej ciałem pedagogicznym, złożonym ze skrajnie indywidualnych jednostek. Na jego twarzy krył się nieodgadnięty rys – wyraz zamyślenia czy też wpatrzenia - w jemu tylko widoczny - ideał. O czym myślał : o Szkole, o odpowiedzialności za kulturę, czy też o najbliższych, utraconych w Powstaniu Warszawskim...?

Był moim profesorem literatury muzycznej. Niestety zbyt krótko. Pierwszy rok zajęć zbiegał się z pierwszym rokiem studiów. Zwracał się do “nowo przybyłych” tj. absolwentów szkół średnich pochodzących z różnych środowisk – jednostek o zróżnicowanym przygotowaniu, zainteresowaniach i wrażliwości. Celem kursu -poza poznaniem większej ilości dzieł odmiennych stylem i estetyką - było zarówno kształcenie myśli na wyższym poziomie pojmowania jak i poszerzanie jej ho-ryzontów. Tak to przynajmniej rozumiem. Każdy student obowiązany był prowadzić zeszyt z uwagami dotyczącymi wysłuchanych utworów poza zajęciami -


2

na koncertach, w operze, w radio, czy z płyt gramofonowych. Przy kontroli zeszytów Profesor wpisywał do nich swą opinię na temat jakości komentarza i samego wyboru. Tym samym - na długo przed końcem roku - nawiązywał osobisty kontakt ze studentem. Wpływał jednocześnie na jego postawę.

Wykłady B. Rutkowskiego - barwione osobliwymi anegdotami i dygresjami – przekraczały tradycjonalnie pojętą zawartość wykładów, przybierając niekiedy charakter nieformalny, jakby w opozycji do szkolnego ducha, któremu hołdował. Podkreślał np. znaczenie dedykacji zamieszczanych przez kompozytorów w partyturach, a niesłusznie pomijanych w nowszych publikacjach; porównywał pokaźną objętość niemieckich traktatów do esencjonalnego stylu francuskiego pisarstwa. W swych uwagach nie pominął monumentalnej biografii Bacha pióra Alberta Schweitzera czy zaangażowania, poświęcenia i ogromu dzieła etnologa Oskara Kolberga. Pamiętam jak na jednym z wykładów powiedział : “sens i wielkość epopei Mickiewicza dalekie są od historii Zosi i Tadeusza. Poeta porusza w niej sprawy wielkiej wagi”. Kilkakrotnie w zagadkowy sposób napomknął o jakiejś polskiej operze nieznanej w kraju, a wystawianej za granicą. Czy miał na myśli zapomniany utwór, czy też dzieło któregoś z emigrantów ? Zapytany, nie chiał odpowiedzieć wprost. Temat ten musiał zaintrygować niejednego. Pewne zasły-szane słowa pozostają na długo w pamięci. Intrygują myśl. Powracają po latach.

Co z tych uwag przeniknęło do świadomości młodych ? Czy zachęciło ich do wnikania w przesłanie literatury, do odkrywania jej trudniej dostrzegalnych warstw, do ciągłego wsłuchiwania się w zjawisko brzmienia ? Czym odznaczały się jego lekcje gry na organach - chwile bezpośredniego kontaktu z uczniem, zapewne tchnące inną atmosferą niż zajęcia zbiorowe literatury muzycznej ? Może uda mi się spotkać któregoś z jego dawnych studentów ? – a było wśród nich kilku znakomitych.

Pewnego dnia, w auli Uczelni, był świadkiem wyjątkowego wykonania Sonaty na wiolonczelę i fortepian Debussy’ego. Po recitalu jeden z profesorów podszedł do niego, by wyrazić swą opinię i przypuszczalnie wszcząć dyskusję. Bronisław Rutkowski wstrzymał go zdecydowanym gestem mówiąc : Nie teraz ! - może za kilka dni... P r o s z ę, m n i e, z o s t a w i ć ! Usłyszałem « m u z y k ę » .

Słynny “Rektor” należał do tych, dzięki którym wznosi się gmach kultury.

Zmarł nagle w Lipsku. Podobno przy grobie Bacha.

Wagę jego słów odkryłem wiele lat później.

Bolesław Bieniasz
sierpień 2009 – marzec 2011

©SABAM

==============================================================================

Brak komentarzy: